Koncert Dir en grey w Warszawie (18.05.2015)

Muszę przyznać, że nie byłam pewna czy pisanie o koncercie ma większy sens po tak długim czasie od niego, ale wystarczyło mi obejrzenie jednego nagrania, żeby znów czuć ten niesamowity klimat całą sobą i poczuć wielką chęć podzielenia się tym uczuciem z innymi. A co do szczegółów to cóż... zobaczymy w trakcie, które jeszcze nie uleciały z mojej pamięci. ;>
Zanim przejdę do samego występu, muszę napisać o sporych zmianach wśród fanów zespołu Dir en grey. Pamiętam jak w 2011 roku przybyłe tłumy to były w 95% dziewczyny, w tym w większości rozwrzeszczane nastolatki - dodatkowo nie było tam raczej zbyt wielu ludzi ogólnie lubiących metal (szacuję tylko na wyglądzie). Zdecydowaną większością były osoby konkretnie gustujące w j-rocku. Zatem można by powiedzieć, że był to zjazd dosyć zamkniętego fandomu. Po około czterech latach różnica jest tak ogromna, że wręcz rzuciła mi się w oczy gdy tylko przybyłam pod Progresję. To już nie był zlot ludzi (kobiet) z j-rockowego środowiska. Jasne, nie brakowało szalenie ciekawie ubranych osób ale też było wielu fanów zwykłego metalu, rocka czy po prostu zwyczajnie ubranych ludzi. Nie było przed klubem idiotycznych pisków, krzyków ani w ogóle dziwnych zachowań typowych dla podjaranych małolat (przynajmniej ja nie zarejestrowałam - ale przyszłam tuż przed otworzeniem klubu więc nie miałam dużo czasy na obserwację). Na pewno było trochę osób niepełnoletnich skoro klub umożliwiał wejście od 16 roku życia za zgodą rodzica ale przecież nie o wiek chodzi a o zachowanie. No i co istotne. Było sporo mężczyzn. Nie powiedziałabym że 50 na 50 ale jakieś 30/40% ze stu na pewno stanowili. I co zasługuje na ogromną pochwałę - organizacja w klubie albo dokładniej przy wejściu i spokój tłumu. Była równa kolejka, nikt się nie pchał, nie wpychał. Każdy wszedł na spokojnie. Cóż, może po prostu nikomu się nie spieszyło na support, bo prawdę mówiąc zbyt ciekawy to on nie był. Ale muszę przyznać, że wokalista energię miał dobrą i można było się rozgrzać przed występem dnia. Ah, i co jest niezwykle ważne, cały występ odbywał się w dużej sali dzięki czemu ludzie nie musieli się ściskać, każdy mógł wybrać sobie w miarę wygodne miejsce i w razie potrzeby bez problemu wejść bądź wyjść z tłumu co zdecydowanie było ogromną zaletą. A teraz przejdźmy do samego koncertu... koncertu który był po prostu rewelacyjnie klimatyczny i naładowany fenomenalną (aczkolwiek ciężkiego rodzaju) energią.
Zespół wyszedł wśród ciemnoniebieskiego światła i bez zbędnych ociągnięć, wciągnął publiczność w świat ARCHE, zaczynając od dosyć powolnego i mrocznego "Soshaku". Z tego co pamiętam, niektórzy wokół mnie nieco podśpiewywali w niektórych momentach choć nie sądzę by ktoś dalej to słyszał. O ile przy "Soshaku" Panowie rysowali się tajemniczo w swoich czarnych ubraniach i nieregularnych (acz bardzo interesujących) makijażach i  może nieco zdystansowanie o tyle gdy rozbłysły czerwone światła do "Chain Repulsion" wszystko nabrało tempa i żywiołowości. Zarówno ze strony zespołu jak i publiczności. No może za wyjątkiem Kaoru. On konsekwentnie od początku do końca koncertu niemal wcale się nie poruszał skoncentrowany na grze. Co oczywiście, również jest dobre. W końcu grał dla nas, fanów. Z resztą Toshiyi wystarczało energii za nich dwóch. :P Pamiętam, że w pierwszej połowie koncertu, choć nie wiem przy którym utworze byłam bardzo blisko sceny i Kyo stojąc na swojej skrzynecce wyciągnął dłoń ponad tłum i spojrzał na nas, w dół. Trzeba było zobaczyć jego wzrok. Ten mały-wielki człowieczek całkowicie zdominował wszystkich pod sobą. Było coś tak całkowicie władczego i niezachwianego w jego postawie, że czułam się jakby cała moja osoba była podporządkowana tylko jemu. To był króciutki moment, bardzo dziwny, ale jeżeli mógł się w ogóle wydarzyć, to chyba właśnie na koncercie gdzie do czynienia mamy z ulubionym zespołem, odpowiednim klimatem no i... władczym Kyo?
Dobrze zapamiętałam z koncertu wykonanie "Un Deux" - trochę dlatego, że naprawdę uwielbiam ten utwór a trochę dlatego, że wyśmienicie się przy nim bawiłam i jak sądzę, nie tylko ja. Numer niby za szybki nie jest ale jest w nim wystarczająco mocy aby się przy nim wyszaleć a i tekst ludzie dobrze znali. W niektórych momentach było całkiem głośno - przynajmniej pośród tłumu co dodało kolejnego smaczku. No i co bardzo istotne, podczas grania "Un Deux" zdarzyło się, że Kaoru podszedł na kraniec sceny i wychynął na chwilę do fanów.  <--- to jest naprawdę warte zapamiętania.
Jednak utwór, o którym niewspomnienie byłoby grzechem to "Kukoku no kyouen" - atmosfera jaka zapadła podczas tego powolnego utworu była niesamowita. Była gęsta, ciężka i przepełniona zachwytem nad utworem i jego wykonaniem. Sądzę jednak, że oczy wielu nie były skupione na muzykach lecz na przepięknej wizualizacji ulatujących w niebo lampionów które tylko potęgowały niezwykłą atmosferę stworzoną na sali. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że podobna atmosfera już więcej nie zapanowała - bo występowała przy wolnych utworach, choćby "Tousei", powiedziałabym nawet, że właściwie cały koncert przesiąknięty był tym rodzajem ciężkiej atmosfery ale wydaje się, że przy "Kukoku no kyouen" wystąpiła kumulacja.
Wielką gratką dla fanów okazał się encore: trzy świetne utwory podczas których można było się wyżyć, jeżeli ktoś czuł niedosyt po dosyć wysublimowanym materiale jaki prezentuje ARCHE.
Dla wielu największą niespodzianką było Saku, oczywiście dla mnie też ale uważam, że to nie ten utwór był wisienką na torcie, lecz HAGESHISA. Dlaczego? Ponieważ, zobaczyłam podczas tego utworu coś czego nigdy w życiu nie sądziłam, że ujrzę w wykonaniu Dir en grey, bądź konkretniej Kyo. Lecz po kolei.
"HAGESHISA TO, KONO MUNE NO NAKA DE KARAMITSUITA SHAKUNETSU NO YAMI"
było ostatnim utworem a jak to bywa na koncertach, w ostatnich momentach dużo się dzieje.
Wszyscy chcą wycisnąć z tego ostatniego utworu jak najwięcej. Zatem światła rozbłysły na biało zielono wśród dymu i rdzawej poświaty z tyłu. Panowie na scenie dumnie się przechadzali (tak, nawet Kaoru),  podchodzili na krawędzie sceny, Kyo miotał się na skrzynce albo obok niej (a także zdjął koszulkę). W tłumie każdy skakał, headbendingował a przy zwrotkach śpiewał - zachęcany przez wokalistę i basistę. I wtedy, wśród tej ostatniej gorączki Kyo wyciągnął do nas mikrofon oddając nam głos. Gest niebywały w jego wykonaniu bo tak rzadki. Ten kto jest fanem Dir en grey zrozumie niezwykłość owego gestu, który jak sądzę można potraktować jako ukłon w stronę polskiej publiczności. (Podaję link, do całkiem ładnego nagrania : https://www.youtube.com/watch?v=hV5vQrDB9lA ).
I tak oto w końcu zgasły światła. Zespół pożegnał się z publicznością rzucając nam kostki a w przypadku Shinyi, którego miło było w końcu zobaczyć bo zza tej wielkiej perkusji ledwo wystawał, pałeczki. I zeszli ze sceny na dobre.
Podsumowując, koncert był więcej niż zadowalający, był wręcz zachwycający. Naładowany niepowtarzalnym klimatem jaki potrafi stworzyć tylko ten zespół. Był pełen doskonale zagranych utworów, popisów wokalnych Kyo i biegającego Toshiyi (xD). A to wszystko w wyjątkowo dobrej oprawie technicznej. Świetnie dobranych światłach do każdego utworu i idealnie komponujących się nagrań na telebimie od wspomnianych wcześniej lampionów po robaki.
Koncert ten uważam za zdecydowanie jeden z najlepszych na jakich miałam okazję być i jeżeli tylko Dir en grey znów pojawi się w Polsce to bez wahania pojadę na nich po raz trzeci.

PEŁNA LISTA UTWORÓW:
1.      SOSHAKU 
2.      Chain repulsion 
3.      Sustain the untruth 
4.      Un deux 
5.      UROKO 
6.      TOUSEI 
7.      RINKAKU 
8.      KUKOKU NO KYOUON 
9.      MAGAYASOU 
10.  Phenomenon 
11.  Behind a vacant image 
12.  Cause of fickleness 
13.  The inferno 
14.  Revelation of mankind 

ENCORE:
15.  RED SOIL 
16.  -Saku- 
17.  HAGESHISA TO, KONO MUNE NO NAKA DE KARAMITSUITA SHAKUNETSU NO YAMI 
   
       

Cudowny marzec - Comeback: XIA Junsu

XIA Junsu - Flower
Moim osobistym zdaniem XIA jest obecnie jednym z najznakomitszych artystów jakimi k-pop może się chwalić. Za każdym razem ten muzyk serwuje rozrywkę na najwyższym poziomie zarówno jeżeli chodzi o samą muzykę jak i śpiew czy taniec. Dlatego jego trzeci album, Flower jest oczywistym (i kolejnym) sukcesem.
Flower jest najdłuższym albumem, który będę omawiać w tym cyku postów ponieważ posiada aż trzynaście utworów - i najbardziej rozbieżnym. Nie jest tak spójny jak EXODUS, The Beat Goes On czy nawet Hawwah, ale ten fakt nie powinien raczej nikomu przeszkadzać w odbiorze utworów które są w większości przypadków prawdziwymi perełkami. Za to co jest naprawdę warte zaznaczenia to fakt, że na "Flower" ewidentnie słychać, że Junsu coraz bardziej posuwa się w stylistykę muscialową. Czy to dobrze, czy źle to już pozostawiam każdemu do osbistego osądu.
Pierwszą piosenką na liście jest "Reach". Zdecydowanie cudowna ballada. I jak w przypadku chyba każdej ballady serwowanej nam przez XIA Junsu mamy tu do czynienia z instrumentalnym podkładem muzycznym. Akurat w tej wersji, bez żadnych większych ozdobników jak to często bywa. W zamian za to pod koniec utworu wchodzą chóry a głos Junsu wznosi się przy niemal każdym słowie. Coś cudownego... naprawdę niezwykła emocjonalność.
"Butterfly" również jest balladą ale w niej podkład muzyczny jest wzbogacony o skrzypce. W brzmieniu jest żywszy i bardziej rozbudowany. Można powiedzieć, że bardziej widoczny. Mimo to wokal dalej pozostaje elementem który skupia największą uwagę.
Trzecim utworem jest "Flower" promujące cały album. Jest to zarówno zachwycające dzieło co nietypowe. A więc fani nieskomplikowanego popu zdecydowanie nie miają czego tu szukać. Piosenka ta jest głębokim ukłonem w stronę musicali. Jest wzniosła, pełna napięcia i bardzo złożona.
Instrumenty klasyczne, chóry, kobiecy wokal operowy, rap Tablo, powolna mowa jak i wysoki śpiew Junsu- to wszystko ma miejsce w jednym utworze. A należy jeszcze nadmienić - że piosenka w żadnym wypadku nie brzmi jednostajnie. Raz zwalnia, raz przyspiesza, czasem niemal całkowicie się zatrzymuje. Chyba jedyną regułą jaką dostrzegam jest narastanie i nakładanie się wielu elementów przy refrenie, szczególnie przy tym ostatnim. Ale czy ten cały harmider tworzy piosenkę która może się podobać? Sądzę, że tak i nie. Wydaje mi się po prostu, że jest to ten typ piosenki którą albo się kocha albo nienawidzi. Po stokroć warto posłuchać "Flower" - ale to czy włączycie ją jeszcze raz, nie jest wcale rzeczą pewną. Na zachętę powiem, że dla mnie to jest muzyczne arcydzieło. Sztuka a nie rozrywka mimo, że to drugie również zapewnia.
"My Night" jest balladą w której mamy do czynienia głównie z duetem "pianino&wokal" - ale usłyszmy również gitarę akustyczną, skrzypce jak i kilka partii innych instrumentów smyczkowych. Warto też wpsomnieć że w niektórych momentach wokal Junsu jest wspierany przez Naula z Brown Eyed Soul co daje naprawdę cudowny efekt. Według mnie jest to tak przepiękny utwór, że aż ciężko to opisać słowami.Ten, kto nie posłucha tego utworu po prostu będzie stratny... dlatego zachęcam do nie popełnienia tego błędu.! :D
"Out of Control" jest pierwszą piosenką na tej płycie która jest typowym, elektronicznym utworem popowym. Jest to dobra piosenka choć raczej nie powalająca na kolana. I o ile zawsze uwielbiam słuchać Junsu, także oczywiście w tej piosence, to chyba jednak najfajniejszym momentem utworu jest gościnny występ YDG. Facet brzmi po prostu genialnie a więc i sama piosenka wiele w tym momencie zyskuje. A prawdę mówiąc, jestem niemal pewna, że gdyby cału utwór wykonywał YDG to dużo bardziej by mi się podobał... - zatem jest to raczej piosenka pasująca do rapu niż do wokalu. Ale w tym wszystkim - i tak ją lubię taką jaka jest.
Kolejna piosenka również jest popowym kawałkiem - ale tym razem - jest naprawdę genialna. Mowa tu o "X Song". Dla mnie, jest to ten typ utworu który automatycznie podsuwa nam jakieś skojarzenie, obraz - albo bardziej wydźwięk. I w moim odczuciu "X Song" jest kwintesencją zmysłowości mocno zabarwionej erotyzmem. Podkład muzyczny jest utrzymany w niskiej tonacji ale jest szybki a wokal Junsu jest bardzo kuszący, w gruncie rzeczy przypominający bardziej zmysłowy szept niż śpiew - unosi się jedynie odrobinę przy refrenie i przy "baby". Ta piosenka, mimo, że prosta - jest pewnego rodzaju majstersztykiem. W końcu nie każda, potrafi przyprawić dziewczynę o rumieńce... Jest jednak jeden przeogromny minus tego utworu - mianowicie choreografia stworzona do niego. O ile normalnie, uwilebiam układy Junsu tak tu taniec jest totalnym zaprzeczeniem dla piosenki - tak dusznej i seksownej (jeśli taka może być piosenka, lol). Okey, początek jest niezły, dostajemy sporo kocich ruchów a potem... wysuwanie szczęki i machanie ręką jak jacyś marni, podwurkowi hip-hopowcy - w górę i dół. Jak bym mogła, to bym złożyła pozew w tej sprawie...
License to Love nie należy do moich ulubieńców na tej płycie. Jest to rodzaj powoli rozkręcającej się piosenki - cicha przy zwrotce, żeby w czasie refrenu rozbrzmieć dużo głośniej. Utwór jest przyjemny ale prawdę mówiąc niezbyt ciekawy - może ewentualnie końcówka jest nieco lepsza od reszty utworu - ponieważ Junsu pozwala sobie tam na sporą swobodę i popisy wokalne - a jak wiadomo akurat wokal Junsu jest bezbłędny w każdym jednym utworze.
Miusical in Live - o tak, zdecydowanie ten tytuł oddaje charakter piosenki. Melodia jak i tekst natychmiastowo przenoszą słuchacza na Broadway. Sama aranżacja utworu według mnie to istny majstersztyk który zachwyca a dodatkowo Junsu doskonale odnajduje się w tej musicalowej estetyce co razem daje naprawdę genialne połączenie. Zdecydowanie jest to utwór któremu warto poświęcić uwagę. 
Z "Love you more" ponownie zbliżamy się do klimatu ballad - no przepisowa to ona nie jest. Podkład do najwolniejszych ani najcichszych nie należy niemniej sam utwór pozostaje wolny, dosyć rzewny z przyczyny takowego wokalu (który tak swoją drogą według mnie doskonale oddaje emocje podmiotu z tekstu). Piosenka nie jest odkrywcza - ale mimo wszystko jest naprawdę urzekająca.
F.L.P   ...no tak... hymmm.... zastanawiał się ktoś kiedyś jak mogłoby wyglądać koreańskie disco polo? Jeżeli tak, to wydaje mi się, że Junsu udało się udzielić na to pytanie odpowiedzi.
ps. Ku zgrozie świata ta piosenka może się podobać po którymś odsłuchaniu (przekonałam się na własnej skórze), właściwie to nawet bardzo...
Wraz z "Hello Hello" znów wpływamy na znajome wody. Jest to kolejna ballada, o niezbyt wymyślnym podkładzie nie licząc przepięknego saksofonu który w niektórych momentach piosenki wybija się na pierwsze miejsce - niemniej tylko w momentach gdy Junsu nie śpiewa bo wokal w tym utworze jest zdecydowanie dominującym elementem. Ogólnie piosenka łatwo wpada w ucho, szczególnie wyjątkowo melodyjne słówka "Hello Hello".
"Hate Those Words" jest już maksymalnym zwolnieniem tempa. Pianino, wokal - i to wszystko co ma ta piosenka mniej więcej do połowy całego nagrania - ale to już wystarcza by oczarować słuchacza. W drugiej połowie dochodzą instrumenty takie jak np. skrzypce czy perkusja a wokal staje się intensywniejszy, dramatyczny. Jako całość, piosenka jest kolejną balladą koło której nie da się obojętnie przejść.
No i ostatni tytuł z albumu - "Love Breath" - zaskoczę Was wszystkich, jest...balladą - nie spodziewaliście się co? W tej piosence mamy do czynienia z triem - skrzypce, pianino, wokal. Jest to już sprawdzony patent - i naprawdę działający. Nie jest to co prawda moja ulubiona ballada ale za każdym razem gdy gdzieś mi się przewija z przyjemnością jej wysłucham.

Jeżeli chodzi o teledyski, to jest tylko jeden, do "Flower" i nie kryję mojego rozczarowania z tego powodu.Przy takiej ilości piosenek możnaby wydać choć jeszcze jedno MV. No ale cóż... marzenia.


Teledysk jest interesujący, pomysłowy i zrealizowany z rozmachem. Dla niektórych być może minusem może być fakt, że nie przedstawia raczej żadnej większej historii. Jest bardziej zlepkiem kilku scenek, ujęć (ale za to jakich!). Prawdą, też jest, że ktoś całkiem mądrze rozłożył wszystkie ujęcia: są te które skupiają się na ukazaniu (naprawdę genialnego i pasującego do przedziwnego utworu) układu jak i te na których coś się dzieje. Wszystko jest pod tym względem wyważone dzięki czemu tym milej się ogląda ten teledysk. Ogólnie, sam klimat jest tajemniczy, może nawet nieco mroczny mimo, że występują (i to w dużych ilościach) w nagraniu jasne kolory takie jak czerwień, złoto czy biel. Są jednak ciekawym kontrastem dla mrocznego świata jaki jest ukazany w teledysku. Jedynym minusem w moim osobistym odczuciu jest ostatni strój Junsu. Te złote getry i coś w rodzaju zbroi...raczej mu nie służą.        

-----------------------------------------

Tak więc w sierpiu w końcu zakończyłam "marcowe posty". Takie lenistwo, trochę wstyd ... xP
Ale mam nadzieję, że było na nie warto czekać.^^
Prawdę mówiąc, miałam w planach napisać o koncercie Dir en grey'a w Polsce, który tak swoją drogą, był naprawdę genialny. Ale nie wiem czy jeszcze pamiętam z niego jakieś szczegóły... tak więc będę próbowała wysilić swoją pamięć ale nic nie obiecuję.
A tak przy okazji, blog miał niedawno swoją drugą rocznicę. Hip hip hurra! *fajerwerki*
Raczej nie zamierzam nic w nim zmieniać z tej okazji ale mogę Wam zdradzić, że trzy najchętniej czytane tematy (w takiej właśnie kolejności) to:
Wielkie, wielkie dzięki, wszystkim któży poświęcają swój czas na czytanie moich wypocin i obyśmy kolejny rok również spędzili razem. :D
No to...do kolejnego postu! : * 

Cudowny marzec - Comeback: Donghae&Eunhyuk

Donghae&Eunhyuk - The Beat Goes On
W tym przypadku mamy do czynienia z moim ulubionym duetem - tak więc i tu, oczywiście i na szczęście, się nie zawiodłam. Mini album zawiera 7 utworów a pierwszym z tej niedługiej listy jest tytułowe:
The Beat Goes On - mimo to utwór nie jest tym najważniejszym na płycie a także nie doczekał się teledysku. I w gruncie rzeczy wcale się nie dziwię bo na tym krążku mamy do czynienia z dużo fajniejszymi utworami niż ten kawałek. Można powiedzieć, że utwór dzieli się na dwa główne składniki: elektroniczny podkład (ale nienachalny) oraz melodyjny wokal. Piosenka jest dobra, przyjemnie się jej słucha choć na kolana też nie powala. Kolejnym utworem jest promujące Growing Pains - wolny utwór, bardzo w stylu D&E oraz Super Junior. Lekkie pianinko i odrobina gitary akustycznej dla klimatu, natomiast podstawą jest w miarę szybki, bardzo prosty i jednostajny bit. Przez taki zabieg to zdecydowanie wokale wyznaczają konkretną melodię a nie sama muzyka (choć oczywiście i ona co nieco się zmienia w odpowiednich momentach). Ogólnie piosenka jest lekka, przyjemna ale mało innowacyjna. Dla mnie, jako fanki samego duetu, jak i ich macierzystego zespołu utwór nie jest w żadnym razie jakimkolwiek zaskoczeniem a żeby być prawdomównym jest dokładnie tym czego można by się po nich spodziewać. Ni mniej ni więcej. Mimo to, ta piosenka potrafi się jakoś zagnieździć w człowieku i zmusić go przynajmniej kilkukrotnie do naciśnięcia "replay" dlatego myślę, że ten utwór to nie taki zły wybór na kawałek promujący choć jednocześnie jestem całkiem pewna, że kolejny utwór z listy sprawdziłby się w tej roli dużo lepiej. Mowa tu oczywiście o "Sweater & Jeans". Umiłowałam tę piosenkę już za pierwszym odsłuchaniem! I nie potrafiłam się od niej odczepić chyba conajmniej przez tydzień. Ten utwór i "Can You Feel It?" to według mnie perełki tego wydawnictwa. Ale wróćmy do "Sweater & Jeans". Melodyjny, powolny i łagodny - choć nie jest to żadna balladka - a jednocześnie niezwykle chwytliwy. I ponownie mamy do czynienia również z tymi samymi elemntami muzycznymi co wczesniej - nienachalna perkusja czy wszelkie inne części głównego podkładu okraszone pianinem. Osobiście jestem naprawdę urzeczona tą piosenką.
Następne w kolejce znajduje się "Breaking Up". Utwór ten utrzymuje się we wcześniejszym klimacie choć co nieco się wyodrębnia. Wydaje się być nieco żywszy. Być może przez wyraźniejszy bit z bardzo przyjemnym basem - bo szybkim utworem na pewno nazwać tego nie można. Ogólnie piosenka jest ładnie skomponowana i szybko wpada w ucho no i jej atutem jest właśnie dobry podkład muzyczny. Czego więcej chcieć?
"Light, Camera, Action!" - jest przyśpieszeniem w najlepszym wydaniu. Energicznie, elektronicznie no i po prostu... action! To ten typ utworu, którego słuchając ma się po prostu ochotę zatańczyć albo przynajmniej wstać i coś zrobić ze sobą - choć w tej kategorii mimo wszystko musi ustąpić genialnemu "Can You Feel It?". Ta piosenka, zwana również "CHOK CHOK DANCE" jest kwintesencją duetu Donghae & Eunhyuk - radość, zabawa, ogromna dawka komizmu i co najważniejsze - jest to hit który będziecie katować dzień w dzień aż do momentu gdy motywem przewodnim w waszym śnie nie stanie się właśnie ta piosenka. xP Kurczę, słuchając tej piosenki naprawdę chce się żyć! [a teledysk wywołuje nie małego banana na buzi]. Nie będę wspominać nic o podkładzie ani czymkolwiek innym bo to właściwie mija się z celem - to trzeba po prostu usłyszeć. :D
Ostatnim, siódmym utworem na liście jest " Mother" - według mnie, zdecydowanie najlepszy wolny utwór tego singla a nawet ośmielę się powiedzieć, że jeden z lepszych wolnych w całej dyskografii D&E. I choć niemiłosiernie wstyd się przyznać, naprawdę wzruszyłam się słuchając tej piosenki, aż mi się oczka zaszkliły.Tekst bowiem jest podziękowaniem i wyrażeniem wsparcia dla matek, po prostu traktuje o głębokiej miłości do nich. A gdy taki tekst ubierzemy w bardzo dobrą muzykę (refren, jest naprawdę świetny, z leciutkimi chórkami) to zwyczajnie zyskujemy kolejnego czarnego konia tego albumu.
Ogólnie podsumowując singiel niezwykle ciepły, ciepły, ciepły... spokojny i pocieszny a zarazem zwariowany i naprawdę chwytliwy. Nie uświadczymy tu jakiegoś złego utworu co świadczy o jakości i co również jest ważne: wszystko jest bardzo spójne. Ktoś naprawdę przemyślał sobie koncept wydawnictwa.
A teraz teledyski!  

Growing Pains
                                                            
Cały teledysk jest utrzymany w stonowanej kolorystyce, która miała tylko uwydatnić smutną historię ukazaną nie tylko w samej piosenkce ale również nagraniu. Co prawda,  filmik nie skupia się tylko na owej histori bo teledysk jest połączeniem historii z tańcem, myślę, że gdzieś tak pół na pół. W wypadku SM, to i tak wyjątkowo dużo fabuły. :p Ogólnie, miło się ogląda całość więc warto zerknąć na MV.
PS: To co najbardziej rzuca się w oczy w tym teledysku to oczojebny zielony samochodzik zamieszczony na obrazku. : p  
Can You Feel It? albo raczej CHOK CHOK DANCE.

Nie jestem pewna czy to aby do końca można nazwać teledyskiem...ale jak nie teledysk to co?
Tak więc, mamy do czynienia z tworem trwającym odrobinę ponad 2 minuty ponieważ piosenka jest skrócona i z nazwą zmienią na "CHOK CHOK DANCE". I wiecie co? Musicie to obejrzeć! Oczywiście duet D&E nie byłby sobą gdyby nie miał na comback jakiegoś pociesznego filmiku i powiem szczerze, że to nagranie jest genialne. Jest w tym trochę Donghae i Eunhyuka ale to nie oni stanowią główny pierwiastek nagrania - lecz ujęcia jak inni ludzie tańczą ten niezwykle pozytywny CHOK CHOK DANCE. Zarówno osoby nam nieznane jak i idole więc warto to zobaczyć chociaż dla podskakujących wesoło ulubieńców. : D

Cudowny marzec - Comeback: Gain

Gain - "Hawwah"
Co do niej, byłam calkowicie pewna, że to co wyda z całą pewnością mi się spodoba jest bowiem dla mnie jedną z niewielkiej grupy artystów (i nie mówię, tylko o k-popie czy muzyce azjatyckiej, a w ogóle o wszelkich wykonawcach) których twórczość zawsze mi się podoba. Tak więc i tym razem, oczywiście się na Gain nie zawiodłam. Co więcej, byłam wręcz zachwycona! Cały mini-album zawiera sześć utworów i każdy jeden utwór wiele razy zapętlał się u mnie. Dwa utwory są w podobnym stylu. Jest to Apple i Guility, dlatego jeżeli komuś się spodobało Apple to ten utwór również mu podpasuje. Osobiście nawet wolę Gulity. Ten sam lekki, dziewczęco przekorny, melodyjny i niezaprzeczalnie wpadający w ucho styl. Dwa kolejne utwory są bardziej instrumentalne. Mowa tu o Free Will i Two Women z tą różnicą, że Free Will jest zrobiony bardziej w stylu muzyki jazz na żywo (naprawdę cudowny klimat, a te trąbki...) podczas gdy Two Women jest spokojną, pełną ciepła balladą o przepięknej akustyce w której splatają się skrzypce, pianino i gitara na odpowiednim, niezbyt głośnym podkładzie perkusyjnym. The First Temptation - ma bardzo wyraźny bit, basowy, nieco ciężki przez co wyróżnia się odrobinę z całego albumu ale zdecydowanie dalej wpasowuje się w stylistykę. No i oczywiście perełka albumu - Paradise Lost. Niezaprzeczalnie ta piosenka ma wszystko czego można oczekiwać od prawdziwego hitu a co najważniejsze doskonale pasuje do przeciągłego, "sennego" sposobu śpiewania Gain. Jestem przekonana, że utwór z całym swoim tajemniczym, zmysłowym klimatem wiele by stracił gdyby wykonywała go jakaś inna osoba. A w tym odpowiednim zestawieniu otrzymujemy utwór wcale nie taki oczywisty, może nawet nietypowy ale bardzo interesujący. Wręcz magnetyczny w swej ciągłości i takim, jakby przytłumieniu, nie mamy bowiem do czynienia ani z nadmiernie wyeksponowanym refrenem ani wwiercającą się w uszy muzyką mimo, że w tle słyszymy dosyć ciekawe dodatki - organy, szepty i westchnienia.
Do mini albumu wydano dwa teledyski promujące. Apple i Paradise Lost.

Apple

Apple jest jasne, kolorowe i zdecydowanie w letnim klimacie. A postać Gain łączy w sobie coś zarówno ze zmysłowej kobiety jak i z małej dziewczynki. Ogólnie odbiór jest bardzo pozytywny ale teledysk jednocześnie nie należy do tych który można by oglądać w kółko i ciągle nam się to nie znudzi. Nie mamy tu bowiem do czynienia z żadną konkretną historią, niezwykłymi sceneriami ani nawet wymyślnymi strojami, choreografii również brak. No chyba, że jesteśmy fanami Gain to wtedy można patrzeć bo piosenkarka występuje właściwie na każdej klatce filmu - jako jedyna bohaterka całego nagrania.

Paradise Lost

W Paradise Lost mamy do czynienia z ogromną ilością seksapilu ale także przepięknych ujęć, w pewnym momencie nawet nieco artystycznych (tak, mam tu na myśli samotny taniec Gain - lub inaczej wyginanie się na podłodze - jak zwał tak zwał xp jak i poniekąd ujęcia z nagimi mężczyznami) a także z interesującą choreografią. Teledysk nosi klimat tajemnicy, zagubienia. Mamy do czynienia z ujęciami jakiegoś budynku ale wszystko jest skryte w ciemnościach bądź przytłumionej zieleni i szarości. Najważniejsza wydaje się tu być choreografia - i nie bez przyczyny. Skomplikowana, kobieca, seksowna, możne nawet prowokująca - ale dalej ze smakiem i elegancją a przy tym wszystkim oczywiście niezykle mocno przyciągająca wzrok. Tutaj po raz drugi muszę powiedzieć, że gdyby wykonawczynią nie była Gain wszystko mogłoby wyglądać dużo gorzej. Podejrzewam, że gdyby zamiast Gain podstawić inną idolkę, taki układ mógłby wyjść wulgarnie a może nawet kiczowato - ponieważ większości idolek brak świadomości ciała, dojrzałości, elegancji - ale czego wymagać od nastolatek bo nie oszukujmy się, coraz więcej idoli zaczyna bardzo młodo. Ale o tym może kiedyś napiszę oddzielny temat. Dodatkowo, sama Gain ma przepiękne stroje (nie to co na występach na żywo) w których prezentuje się niezykle zmysłowo tak więc nie można oderwać od niej oczu. Podsumowując, ten teledysk trzeba po prostu zobaczyć - a sama nie zliczę już razy jak go ponownie odtwarzałam.  

Cudowny marzec - Comeback: EXO

Naprawdę, żadko kiedy jakiś miesiąc obfituje tak bardzo jak marzec, w combacki artystów których tak lubię. Zatem marzec, zdecydowanie zasługuje w moim mniemaniu na miano cudownego. Ale czy każdy comback był udany? No to już inna sprawa... którą oczywiście rozpatrzę. 

A więc wracam z małym opóźnieniem jako, że mamy już koniec maja a ja jeszcze mówię o marcu... ale  naprawdę długo pisałam ( i pisałam...) tego posta aż w końcu gdy go skończyłam zrozumiałam, że gdybym wstawiła go całego to ludzie pomarliby z wyczerpania i nudów czytając go - bo wyszedł naprawdę przerażająco długi i szczegółowy! Dlatego postanowiłam, że podzielę go na tyle części ile opisałam wydawnictw. Zdradzę, że w sumie wyjdą z tego 4 posty. Na pierwszy ogień poszło EXO ponieważ część o nich potrzebowała najmniej poprawek. xD
Ah.. i przed przystąpieniem do lektury muszę wszystkich uprzedzić, że wszystko jest przedstawione okiem zwykłego zjadacza chleba więc z fachową recenzją moje wypociny nic wspólnego nie mają.
Ale liczę, że się Wam te wypociny spodobają. :D


EXO - EXODUS
Długo przyszło czekać fanom na kolejny pełny album EXO i w gruncie rzeczy myślę, że było warto.
EXODUS liczy sobie dziesięć utworów i oczywiście występuje w wersji zarówno koreańskiej jak i chińskiej. A pierwszym jak i również promującym utworem jest " CALL ME BABY" które samo w sobie złe nie jest ale przenigdy nie wybrałabym tego utworu na promocję. Gdyby nie fakt, że piosenka posiada teledysk i układ taneczny który do niej naprawdę pasuje, myślę, że nie zwróciłabym większej uwagi na tę piosenkę. Jakby to powiedzieć... jest to utwór, którego przyjemnie się słucha raz na jakiś czas gdy przesłuchujemy np. całą płytę albo przypadkiem poleci w radiu (chodź nie naszym) ale to nie jest piosenka którą się włącza setki razy, w kółko i kółko ją katując. Dlatego właśnie mimo, że niby technicznie nie mam się do czego przyczepić to nie jestem do końca zadowolona z utworu promującego. Ale to też nie tak, że mi się strasznie nie podoba. Może być. Po prostu, zdecydowanie i definitywnie, dupy nie urywa. xP
Dużo ciekawszy jest natomiast drugi utwór z płyty, "TRANSFORMER". Pioseneka jest intensywna i mocna w brzmieniu. Bardziej stawia na elektronikę i eksponuje rap mimo, że refreny są śpiewane. Nie jest to raczej jakaś perełka ale na miano naprawdę dobrego kawałka zasługuje.  
Trzecim utworem z jakim mamy do czynieneia jest wolne "What If..". Jest to piosenka tak bardzo w stylu EXO, że po prostu...no EXO. Bardzo podoba mi się w niej podkład muzyczny. Jest delikatny ale ciekawy a głosy chłopców, szczególnie w churkach świetnie do niej pasują. W dodatku refren jest bardzo melodyjny i szybko człowiek zaczyna go nucić. Ta piosenka według mnie, zasługuje na zwrócenie na nią uwagę.
Z czwartą piosenką, "MY ANSWER" zwalniamy jeszcze bardziej. Pianino i śpiew - i to wszystko. Prostota sama w sobie. Dzięki temu utwór jest bardzo urokliwy - ale powiem szczerze, że mnie osobiście, zauroczył na bardzo krótko. Niby wszystko pięknie...ale szybko się nudzi. Brakuje mu czegoś, jakiegoś małego, nieuchwytnego pierwiastka, którego nawet nie potrafię nazwać, aby był to utwór którego można słuchać z rozżewnieniem. Piosenka jest ładna, ale ktoś komponujący, nie potrafił sprawić aby była genialna. Tutaj też muszę zwrócić uwagę, że wersja chińska brzmi lepiej, nawet dużo lepiej od koreańskiej mimo, że EXO-M brakuje jednego z głównych wokalów. Głos Chena brzmi dużo dojrzalej od Baekhyuna a w dodatku Chen naprawdę niesamowicie nad nim panuje. Co ciekawe, wokal Laya, który ma sporo partii w tym utworze naprawdę ładnie się z nim komponuje. Jego ciepła, barwa się tutaj bardzo dobrze sprawdza. I w końcu razem z D.O tworzą naprawdę niezłe trio. Dlatego polecam najpierw posłuchać chińskiej wersji piosenki bo istnieje możliwość, że dzięki temu utwór spodoba Wam się dużo bardziej niż gdybyście posłuchali koreańskiej...   
Następne w kolejce jest "EL DORADO". Bardzo klimatyczny utwór o elektronicznym podkładzie. Ma w sobie to coś. Nie należy do tych najprostszych utworów składających się z ciągle tej samej melodii, tempa i nudnego śpiewu - dzięki czemu ciekawie się go słucha. Ja np. zanim przeszłam do "bezmyślnego katowania" kiedy to piosenka leciała w tle cokolwiek bym nie robiła, kilka razy posłuchałam jej w skupieniu i muszę powiedzieć, że to zdecydowanie było bardzo przyjemne doświadczenie. Ewidentnie jest to jeden z najlepszych utworów na tej płycie i co więcej uważam, że to jest utwór który powinien promować płytę.
Siódmym utworem jest "PLAYBOY" - jeden z moich ulubieńców tego krążka. Ale jakże mogłoby być inaczej, w końcu piosenkę skomponował Jonghyun którego naprawdę ubustwiam. xD Cóż, tak, słychać, że jest to jego kompozycja ale jednocześnie myślę, że EXO naprawdę dobrze pasuje do tej piosenki albo, raczej na odwrót. Piosenka doskonale pasuje do EXO. Utwór jest nie za szybki ale bardzo zmysłowy i natychmiast wpada w ucho. W tym wypadku, uważam, że wersja koreańska jest lepsza, ze względu na język, który brzmi miękko i bardziej pasuje, właśnie do klimatu zmysłowości. Wszystko brzmi dzięki temu płynnie podczas gdy w wersji chińskiej no niestety nie jest to tak gładkie. Te wszystkie szeleszczące słówka jednak wyraźnie się odcinają przez co utwór traci na płynności.
"HURT" jest tym rodzajem piosenki co "TRANSFORMER" tylko, że z bardzo charakterystycznym "You hurt meeeeeeeeeee" i może nieco lżejszym ogólnym wydzwiękiem ponieważ mamy tu do czynienienia z mniejszą ilością rapu. Lubię tą piosenkę bo w sumie ma całkiem ciekawy wydźwięk i z całą pewnością zwraca uwagę. No i co najciekawsze, jak już przestaniemy się śmiać z refrenu naśladującego marcowanie kotów to piosenka naprawdę może się spodobać i zaczynamy jej w kółko słuchać. Tak, to jest fajny kawałek i warto go posłuchać.
Przedostatnią piosenką, bardzo charakterystyczną przez basowy (przypominający beat box) bit jest "Lady Luck". Śpiew jest tutaj spokojny i łagodny więc w sumie utwór jest bardzo przyjemny i nie trudno go polubić. No nie jest to nic wybitnego ale łatwo ją zapamiętać i przyjemnie się jej słucha więc jest to dobry kawałek.
Utworem zamykającym album jest "BEAUTIFUL". Bardzo spokojna i lekka piosenka. To jest ten typ utworu przy którym łatwo zamknąć oczy i po prostu dryfować myślami. Jest w niej coś takiego "otulającego" i ciepłego. No i przede wszystkim, dobrze brzmi tak więc na sam koniec EXO zaserwowało nam naprawdę przepyszny deser w postaci tego właśnie utworu.    
Podsumowując, album jest niezwykle spójny, być może dla niektórych aż zanadto a każda jedna piosenka jest na wysokim poziomie - a klika się wyróżnia w dobrym znaczeniu tego słowa - ale w całości czegoś temu albumowi brakuje. Technicznie i jakościowo nie można nic zarzucić ale no właśnie... nasuwa się to niesprecyzowane "ale". Niemniej, zdecydowanie polecam przesłuchanie EXODUS bo po prostu warto się skusić. Naprawdę, nikt nie będzie tego żałował. Osobiście, myślę, że jeszcze nie raz włączę sobie ten album i z przyjemnością osłucham go po raz kolejny.  
Teledysk:
"CALL ME BABY"
Teledysk nie jest żadnym zaskoczeniem. Zamknięta przestrzeń, żadnych szaleństw jeżeli chodzi o kolorystykę, trochę ujęć na chłopców no i przede wszystkim taniec. W wypadku tego utworu SM nie mogło podjąć lepszej decyzji jeżeli chodzi o rodzaj teledysku. Mamy tu bowiem do czynienia z układem tak idealnie pasującym do utowru, że patrząc na niego piosenka wydaje się być dwukrotnie lepsza. Nie żartuję. Żadko kiedy układ tak doskonale współgra z prezentowaną piosenką. Wiele zespołów ma fajne utwory i do tego przyjemne dla oka układy chodź wiadomo, czasem zdarzają się i niewypały - jeżeli mowa o układach. I nie od dziś wiadomo, że jeżeli chodzi o SM, to układy taneczne są najwyższej jakości - ale tu pobili samych siebie. Choreografia i piosenka są wręcz całkowicie nierozłączne. Kto wie, może właśnie dlatego "CALL ME BABY" dostało teledysk. I mimo, że jest taki prosty, z powodu tak doskonałego współgrania będziecie go włączać wiele razy jeżeli chodź raz spróbujecie... ah, no i oczwiście z powodu chłopców. :D Tym razem są dobrze ubrani (takie małe nawiązanie do Overdose) i ucharakteryzowani więc jeżeli nie drażni was brak Lu Hana i Krisa w szeregu to ten teledysk z pewnością ucieszy wasze oczy.