Gdy k-pop schodzi na teatralne deski II

Czyli kropka nad i w odniesieniu do musicali


Tak, dadadadum, w końcu znalazłam czas i chęci aby napisać coś na blogu. :D Czy od teraz będę pisać w miarę regularne posty? Nie mam pojęcia, choć byłoby fajnie, ale o samym blogu nie zapomniałam tak więc nawet jeżeli z długimi przerwami to będę go ciągle prowadzić. A teraz zapraszam do zapoznania się z nową notką.
________________________________________________________________________________

 Moje dzisiejsze wywody oczywiście będą dotyczyć musicali w których czterech k-popowych artystów zagrało główną rolę Draculi (pisałam o tym w tym poście: klik). Nie będzie to właściwie podsumowanie ani pełnoprawna opinia ponieważ ciężko coś ocenić bez uprzedniego obejrzenia materiału w całości. Nie będzie to również zbyt szczegółowa ocena samych artystów. Dlaczego? Z tych samych powodów, materiały są ograniczone. Jednak wystarczają aby można było napisać kilka spostrzeżeń, odczuć itd. co oczywiście zrobię. Wszystkie będą się odnosić jedynie do fragmentów które mogłam obejrzeć a nie do całych musicali czy ogólnej gry i śpiewu idoli (choć oczywiście wszystkich materiałów z którymi miałam styczność tu nie zamieszczę).

Musical "Vampire"

W tej wersji mamy do czynienia z Draculą granym przez: Sungmina (Super Junior), Hongkiego (F.T. Island) i Sunggyu (Infinite). Udało mi się znaleźć coś w rodzaju niewielkiego przeglądu wszystkich trzech musicali. Muszę przyznać, że wszystkie sceny które uchwycono z inscenizacji bardzo zachęcają do obejrzenia całości (albo raczej wzbudzają smutek, że nie dana jest nam taka możliwość).

Nazwa odrobinę myląca

Na podstawie takiej prezentacji nie trudno zauważyć, że musical zrobiono raczej z pompą, dokładnością, barwnie i jak sądzę, wywarł spore wrażenie na widzach, tak samo z resztą, podejrzewam, że owi widzowie, jeżeli tylko byli na wersji z Sungminem w roli głównej byli niezwykle zadowoleni z możliwości posłuchania go. Moje wcześniejsze obawy które wyraziłam w poprzednim poście, zdaje się były całkiem nieuzasadnione bo Sungmin staje na wysokości zadania i prezentuje się wyśmienicie. Przynajmniej wokalnie. To słychać. Czy aktorsko? Raczej tak, choć na to mam mniej dowodów. :D

 

Jeżeli chodzi o Sunggyu to muszę przyznać, że nie wywarł na mnie najlepszego wrażenia. Im dłużej oglądałam z nim filmiki tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że jego wokal brzmi dosyć słabo, bezbarwnie i "płasko". Muzyka przytłaczała go. Oczywiście to nie tak, że w odpowiednich momentach nie pogłębiał wokalu itd. bo takie zabiegi i owszem występowały ale wypadały bardzo blado. Dodatkowo również, nie wydaje mi się aby posiadał nadmierny talent aktorski. Być może, chłopak miał pecha, że nagrano go w nieodpowiednich scenach bo być może w innych ujawnia się na jego twarzy jakaś ekspresja, albo przynajmniej taka która wygląda wiarygodnie.

                                         

No i Hongki. Mogę powiedzieć tylko tyle, że z oglądanych przeze mnie filmików wywnioskowałam iż wokalista F.T. Island grał ekstrawagancką wersję Draculi. Różowe włosy, duże kolczyki, czerwony płaszczyk. Nie widziałam takich atrybutów u dwóch pozostałych panów. A poza tym... z Hongkim jest taki problem, że jakoś nikt nie chciał go kamerować tak więc jakakolwiek, nawet najdrobniejsza opinia poza  tą, że wyglądał dosyć zabawnie nie może wyjść z moich ust. Ale za to mam nagranie, przy którym jego fanki muszą rwać sobie włosy. :D

     


Musical "Dracula"

Bardzo przyjemną rzeczą w tym musicalu jest fakt, że ma sporo ładnych nagrań. Drugą, równie przyjemną rzeczą, jest to, że mamy dostęp do piosenek z musicalu. Niekoniecznie wszystkich, ale za to w dobrej jakości. Minusem jest za to fakt, że nie udało mi się znaleźć żadnej pokazówki jak w wypadku "Vampire". Ale do rzeczy. 
Widać, że musical dopracowano w najdrobniejszych szczegółach. Od dekoracji (naprawdę przepiękne) do efektów specjalnych takich jak np. zapalenie się krzyża od gestu ręki Junsu. Jestem pewna, że obejrzałabym ten musical z wielką przyjemnością nawet gdyby nie grał w nim Junsu, choćby dla samej przyjemności podziwiania właśnie tych detali. Ale gra. Dlatego muszę powiedzieć, że po raz kolejny udowodnił, że jest zarówno niesamowicie uzdolnionym wokalistą jak i aktorem. Gdy oglądam nagrania, to nie mogę oderwać wzroku od jego twarzy, ale nie dlatego, że jest moim biasem, lecz dlatego, że cały czas zachodzą na niej zmiany. Emocje, nawet te najdrobniejsze są doskonale widoczne i w razie potrzeby przechodzą gładko jedna w drugą. Dlatego właśnie polecam, skupić uwagę na jego twarzy przy oglądaniu. A wokal... ten również, jest bardzo emocjonalny. Od szeptu, przez cichy śpiew do krzyku czy bardzo wysokich dźwięków. Choć wydaje mi się, że akurat wokal Junsu choć, technicznie zdecydowanie jest dobry tak nie każdemu może się podobać, jak go prezentuje, bo nie zawsze ludziom odpowiada gdy wokalista, że tak to ujmę "nadwyręża" głos. Ale dla mnie - cudo. Gorąco polecam przesłuchanie piosenki "She" z właśnie tego musicalu a teraz czas na filmik:


  

                                        


    

Od X-Japan do dziś

Czyli o tym od jakiego momentu glam rockowe japońskie zespoły nazywam VK, kiedy trwał złoty okres w tym nurcie i odkąd rozpoczęła się era nowego/dzisiejszego Visual Kei.

David Bowie
Jak wiadomo w latach 80-tych bardzo popularny był glam rock. To właśnie w tym okresie a nawet kilka lat wstecz można dopatrywać się narodzin Visual Kei albo raczej tworzenia się gruntu na którym miał wyrosnąć obecny nurt. Teoretycznie i najprościej można by powiedzieć, że Visual Kei rozpoczyna się wraz z założeniem X-Japan w 1982 roku. I prawdę mówiąc na ogół od tego momentu japońskie zespoły które czerpały garściami z glam rocka nazywam Visual Kei. Ale jest to uproszczenie sprawy dla zwykłej wygody. Nie widzę w tym nic złego jednak taki podział poniekąd mija się z prawdą z kilku przyczyn. Po pierwsze X Japan wcale nie było pierwszym zespołem który chciał zwrócić na siebie uwagę poprzez wizualność. Jedyna różnica polegała na tym, że X-Japan faktycznie udało się wybić a innym "Psychodeliczna Przemoc - Zbrodnia Wizualnego Szoku" (motto X-Japan) nie pomogła (cóż, wygląd to nie wszystko). Zatem sam zalążek, idea powstała jeszcze przed rokiem 82. A kto wie, może należało by szukać źródła VK w latach 70 w Wielkiej Brytani czy USA kiedy to powstawał glam rock którego ideą był przepych i blask. Tak, myślę, że to takich artystów jak Kiss, David Bowie, Gary Glitter, Twisted Sister i wielu innych należałoby nazwać "dziadkami" Visual Kei - X-Japan na dobrą sprawę byli jednymi z wielu którzy także do tego nurtu należeli. Osobiście uważam, że Visual Kei powstał nie tyle z zamysłu X-Japan aby szokować swoją wizualnością bo to było tylko powielenie znanego już wcześniej założenia - w końcu każdy glam rockowy zespół chciał zwracać uwagę poprzez swój niezwykły wygląd - lecz z faktu, że zdobyli niesamowitą popularność a tym samym rozpowszechnili w Japonii modę na glam rock. Oczywiście po tym wiele zespołów również pragnęło być jak X-Japan a więc przebierali się w dziwne ciuszki i grali. Faktycznie Visual Kei powstało później gdy niektóre bandy zaczęły odchodzić od stricto stylu amerykańskiego czy brytyjskiego.Tak więc oddając wszystkie honory X-Japan jako jednemu z najgenialniejszych zespołów jakie miała okazję wydać na świat Japonia sądzę, że zespół ten nie tyle stworzył Visual Kei co dał możliwości dla stworzenia go. Visual Kei który obecnie możemy oglądać raczej powołały do życia późniejsze bandy, pozbawione w mniejszym czy większym stopniu tak dużego wpływu glam rocka. Do tych zespołów zdecydowanie zaliczyłabym Glay (rok powstania:1988), Luna Sea (rok powstania:1989) itd. W końcówce lat 80-tych i początkach lat 90-tych widać już zmiany zarówno w prezentowanych strojach jak i muzyce. Oczywiście Luna Sea i Glay podaję jako te najbardziej reprezentatywne zespoły tamtych lat - wiadomo, że zmiany zachodziły w całym nurcie.
Następny etap jaki bym wyróżniła, byłby to tak przeze mnie nazwany "złoty okres" o którym już wspominałam wcześniej w tym artykule: klik Okres ten zamknęłabym mniej więcej w latach 1991-1993/1994. Drugą datę zrobiłam łamaną ponieważ osobiście myślę, że najważniejsze i najbardziej znamienite lata to były 91-93 jednak w 94 dalej można by odnaleźć trochę perełek np. takie PIERROT. Niemniej jednak 94 rok w moim odczuciu ma dużo mniej do zaoferowania niż trzy wcześniejsze lata stąd nie do końca zaliczam go do złotego okresu. Między 91 a 93 powstały takie zespoły jak: Janne Da Arc, Plastik Tree, Malice Mizer, cali≠gari, L'Arc~en~Ciel, PENICILLIN, Kuroyume, SHAZNA i wielu innych. Byli to artyści którzy wnieśli bardzo wiele świeżości w Visual Kei. Nadali nowy tor temu gatunkowi i pozwolili mu się niezwykle rozwinąć. Choć wiadomo, że to był dłuższy proces, dłuższy czas działalności tych zespołów a nie tylko "bang!" i w jednym momencie wszystko się zmieniło. Lata 91-93 to tylko okres narodzin znamienitych zespołów i dopiero początek (choć uważam, że z wielkim impetem) zmian. Wielu z nich mieli sporo wspólnego z utworzeniem się poszczególnych podgatunków Visual Kei. Choćby "Ouji Kei" bądź inaczej "Kodona Kei" powstał za sprawką Ryutaro, wokalisty Plastic Tree - i obecnie jest także jednym z gatunków Lolit. Choć trzeba tu zwrócić uwagę, że dopiero kilka lat po założeniu zespołu ukształtował się ten styl. Wydaje mi się także, że to w tamtych latach zwiększył się nacisk na androgeniczność, choćby za sprawką między innymi, IZAM, wokalisty SHAZNA który był wyjątkowo kobiecy nawet jak na Visual Kei.Nie to, że wcześniej androgeniczność nie była obecna, bo jak najbardziej była ale wydaje mi się, że wcześniej istniała bardziej na zasadzie, że "mężczyźni byli mężczyznami w makijażu i lśniących ciuszkach" a później obierała coraz częściej formę całkowitego zatarcia granic między tym co kobiece a męskie.
Po lewej IZAM po prawej Taiji i Toshi. Jak widać pan po lewej jest o wiele bardziej kobiecy mimo
że po prawo panowie mają na sobie naszyjniki i trzy razy więcej makijażu. 
Późniejsze lata są ciekawym i dobrym okresem tak do mniej więcej 2000-2001 roku. W tamtych latach ciągle i prężnie działały zespoły ze złotego okresu (część ciągle działa) jak i nie raz powstawały nowe ciekawe formacje, coraz to zmieniając scenę Visual Kei i już na dobre odchodząc od dawnego stylu.
W 2001 roku na horyzoncie pojawiło się Oshare Kei. Mówi się, że pierwszym zespołem tego nurtu jest (ponieważ ciągle działa) baroque. Ogólnie, jest to bardzo ważny moment dla Visual Kei ponieważ wcześniej ten nurt nie miał raczej nic wspólnego z melodyjnym pop-rockiem ani uroczymi strojami jaki prezentowali chłopcy, choćby z An Cafe od 2003 roku.
Mówi się, że od 2004 roku jest Neo Visual Kei i trwa do dziś. Wydaje mi się, że jest to dosyć odpowiednie określenie. Właśnie, mniej więcej od tego czasu zespoły są takie jakimi my ich znamy. To jest Visual Kei jaki najlepiej znamy.
Dla zobrazowania stworzyłam taką prostą strzałeczkę z oznaczonymi datami i ich znaczeniami. Hymm no i muszę podkreślić, że podział który przedstawiłam jest podziałem jakim ja się posługuję ponieważ sama tak mniej więcej spostrzegam rozwój Visual Kei. Bardzo możliwe, że wiele osób inaczej by podzieliło etapy VK - choć faktem pozostaje, że całkiem oficjalnie Neo VK datuje się na rok 2004 a Oshare Kei na 2001.

Gdy k-pop schodzi na teatralne deski

Czyli o dwóch musicalach i czterech (a właściwie pięciu) Draculach

Na początku maja wyszła wiadomość od JYJ Official facebook, że XIA Junsu weźmie udział w kolejnym musicalu. Chodzi tu o główną rolę, czyli tytułowego Draculę granego na zmianę z Ryu Jung Hanem (owy piąty Dracula który jest jako „dodatkowy” ponieważ nie jest powiązany z k-popem). Oczywiście musical grany będzie tylko w Korei od 15 lipca do 5 września. 
Po lewej w roli Draculi Ryu Jung Han, po prawej XIA Junsu
Następnie pod koniec czerwca został ogłoszony drugi musical „Dracula” chodź pod tytułem „Vampire”. Tytułowego bohatera zagra Sungmin z Super Junior na zmianę z Hongki’m z F.T. Island oraz Sunggyu z Infinite. Musicale będą grane tylko w Japonii od 10 do 27 sierpnia. 
Od lewej: Sungmin, Sunggyu, Hongki
Przedsięwzięcia samoistnie nie są powiązane ze sobą (no chyba, że ktoś lubi się doszukiwać teorii spiskowych) jednak fakt, że w bardzo podobnym czasie będą wystawianie dwie takie same tudzież podobne sztuki z gwiazdami k-popu w rolach głównych zainteresował mnie na tyle abym co nieco napisała o tym na blogu. W dużej mierze może to być fakt iż biasuję Junsu a moim ulubionym zespołem k-popowym jest Super Junior do którego to należy Sungmin. No i jakże miałabym się nie zainteresować taką ciekawą zbieżnością? xD
Muszę przyznać, że zdecydowanie bardziej oczekuję koreańskiej wersji spektaklu. Już nawet nie chodzi o to, że Junsu to mój bias ale zwyczajnie sądzę, że ten musical będzie z najwyższej półki (za produkcją stoi jeden z najlepszych producentów musicali w Korei, Shin Chun Soo i jednocześnie szef jednej z największych firm teatralnych –oczywiście koreańskich-) i zrobioną go z większym rozmachem i pieczołowitością. Może mam też trochę takie przeświadczenie dlatego, że Junsu zajmuje się profesjonalnie musicalami. W dużej mierze odniosłam także takie wrażenie po obejrzeniu obu zwiastunów. 
Koreańska zapowiedź
Koreańska wersja dostarcza tego „dreszczyku”, jest interesująca i tajemnicza a przy tym ładnie graficznie zrobiona. Niestety wersja japońska choć ogólnie nie jest zła, wygląda odrobinę...kiczowato. Oczywiście jak na mój gust i co jak dla mnie jest przeszkodą, panowie nie wyglądają zbyt przekonywująco w roli krwiożerczej istoty z tymi słodkimi buźkami (choć z drugiej Junsu będzie biegał w różowych włosach co też nie jest zbyt...choćby męskie xD – cóż, mnie się oczywiście podoba *_*). 

Japońska zapowiedź
No ale cóż, najważniejsza jest gra aktorska a jak fani Sungmina wiedzą stoi za nim naprawdę spore doświadczenie. „Vampire” jest bowiem już jego szóstym musicalem (tak samo jest w przypadku Junsu) i osobiście uważam, że jeżeli tylko włoży w ten musiacal trochę serca to spełni się w roli Draculi i z całą pewnością przekona widzów do siebie. Problemem może być tu jego wokal który brzydki nie jest ale raczej mocno przeciętny technicznie. Dramatyczne góry które według mnie Dracula nie raz będzie miał potrzebę wykorzystać mogą być naprawdę sporym problemem. Ich osiągnięcie nie jest dla Sungmina niemożliwe co już udowodnił w poprzednich produkcjach ale myślę, że mogą być bardzo dużym wyzwaniem dla niego. Trochę gorzej z Hongkim i Sunggyu, którzy z tego co wiem mają za sobą tylko po jednym musicalu. No ale zieloni nie są i można się spodziewać po nich czegoś dobrego szczególnie po Hongkim który grał w naprawdę wielu dramach dlatego w roli aktora powinien się sprawdzić. Choć prawdę mówiąc patrząc po nagraniach z ich musicali (których niestety jest tragicznie mało i nie dają pola do wystawienia pełnej opinii na temat ich talentów) trochę się wystraszyłam bo nie zachwyciło mnie to co zobaczyłam.
Inną ważną kwestią jest to czy aby miusicale będą opowiadały podobną historię czy w rzeczywistości jedyne co je będzie łączyć to postać Draculi która w każdym przypadku może być zupełnie inaczej odegrana. Jestem bardzo ciekawa efektów końcowych w obu przypadkach. Cóż, obu musicalom życzę sukcesów (koreański Dracula jest już wykupiony a jak tylko ruszy sprzedaż japońskiego też z pewnością padną serwery z przeciążenia więc chyba ciężko tu mówić o jakimkolwiek niepowodzeniu) i zapraszam do obejrzenia po dwa (w wypadku Hongkiego jeden - zbiór kilku scen) występy naszych aktorów, tak dla zapoznania się z ich umiejętnościami. :3
XIA Junsu:
II Mozart
Sungmin
II Trzej Muszkieterowie (mnie chodzi o moment od 04:30 do 05:30 ale reszta także jest ciekawa)
Sunggyu:
Hongki:

A tu dla zainteresowanych inne wersje zapowiedzi musicali. Jest w nich przedstawione kto będzie grał główne role: 

A Wy na który musical bardziej oczekujecie? I jak sądzicie, który Dracula będzie najlepszy? ^^





Popularność-niepopularność starych zespołów VK

Czyli o pewnym zjawisku wśród legend japońskiego rocka

Pewnie po samym tytule nie wiele da się wywnioskować jaki tak naprawdę temat obieram. Więc pędzę z wyjaśnieniami. Otóż, wydaje mi się, że w świecie j-rocka, Visual Kei i fanów owych scen nie ma już miejsca na stare zespoły (tak powiedzmy poniżej roku 1990) ale jednocześnie ilość odtworzeń utworów dawnych, teraz już właściwie legendarnych zespołów często osiąga liczby o jakich nie raz obecne bandy mogą tylko marzyć. I to jest właśnie ta „popularność-niepopularność”. Wydaje mi się, że to dziwna ale i ciekawa sprawa którą wiadomo, spostrzegam całkiem subiektywnie i ktoś może się ze mną nie zgadzać.

„X Japan, DEAD END…nie, nie słucham ich a o tym drugim to w ogóle nie słyszałam.”
Właśnie z takimi odpowiedziami często spotykałam się rozmawiając z ludźmi na koncertach różnych japońskich zespołów. O X Japan każdy słyszał bo jak tu nie słyszeć o pionierach ale ciężko, wyciągnąć od ludzi coś więcej poza nazwą (cóż, może po prostu spotykałam akurat nie tych ludzi co trzeba xD). Trochę osób też kojarzy te najpopularniejsze piosenki ale raczej nic poza tym. Luna Sea też na ogół jest w miarę znane ale już nie zawsze ale jak tylko wspomnieć jakiś inny band z dawniejszych czasów to okazuje się, że temat w ogóle jest nie znany. To nie tak, że to coś złego bo wiadomo, że jak kogoś nie interesuje dawna muzyka to nie ma sensu aby ją poznawał. Mówię, tylko jak to po prostu jest.
„Ponad 1 000 000”
A jednak mimo wszystko te legendy jak X Japan, Luna Sea czy Buck- Tick osiągają naprawdę niezłe wyniki oglądalności na youtube. Dla przykładu „Winter, again” GLAY ma w obecnej chwili 6 830 125 odtworzeń a w przypadku X Japan - Tears, Kurenai czy wiele innych piosenek dawno przekroczyło milion i bliżej im już dwóch. Więc jednak ktoś musi ich słuchać.
Po kliknięciu zdjęcie się powiększy

„A reszta…?”
No właśnie, gorzej z innymi zespołami z dawnych lat. Takie perełki jak np. Der Zibet czy DEAD END (ah, jestem wielką fanką zespołu, a szczególnie wokalisty :D) odeszły zdecydowanie w zapomnienie. Niewiele osób zna, odtworzeń na yt też malutko.
„Wnioski”
Gdybym miała podsumować obserwacje i dojść do jakiegoś wniosku powiedziałabym, że tytuł legendy sceny VK ciekawi. I zainteresowani ludzie są skłonni wpisać zasłyszaną nazwę ikony i posłuchać jednej z flagowych piosenek. I ku ich zdziwieniu/zadowoleniu etc. często te piosenki mają w sobie naprawdę dużo uroku. Stąd tak dużo wyświetleń. Jednak zespoły które legendami nie są mają marne szanse na odkrycie przez współczesnych fanów gatunku.
„1991-1993”
Nie mogłam się oprzeć pokusie wspomnienia tu o tym trzyletnim okresie w czasie którego nie wiedzieć czemu natężenie świetnych zespołów sięgnęło zenitu. W tych latach powstały bowiem takie zespoły jak np. Plastik Tree, Malice Mizer, cali≠gari, L'Arc~en~Ciel, PENICILLIN, Kuroyume czy SHAZNA. Powinnam tu wpisać jeszcze kilka zespołów ale nie będę już nikogo zamęczać. xP Oczywiście nie wszystkie darzę sympatią, ale z pewnością doceniam fakt, że każdy band tu wymieniony (i trochę tych nie wymienionych a dobrych) wniósł coś nowego i świeżego na scenę. Taka ciekawostka odnośnie tych trzech lat nijak by się miała do tematu gdyby nie fakt, że te zespoły też już są nazywane starymi i zdecydowanie odchodzą w zapomnienie. Znów nie licząc tych najbardziej znanych którzy ze swojej nazwy zrobili już niemal markę. A szkoda bo te roczniki były i są genialne.  

Sprawa omówiona ale myślę, że ostatecznie można powiedzieć tylko „naturalna kolej rzeczy”. Bo czy tak właśnie nie jest? Mimo, że Elvis Presley lub The Beatles nie są z naszych czasów kto ich nie zna? Kto choć raz nie słyszał ani jednej piosenki w ich wykonaniu? Ale kto zna jakieś inne zespoły z czasów których nie pamięta i nie zna? No właśnie, niewielu z nas.  

Odrobina śmiechu z k-popu

Czyli jak z humorem podejść do tematu koreańskiej popkultury w stylu Golden Bomber.
Fani Visual Kei bądź ogólnie japońskiej muzyki zapewne słyszeli przynajmniej z nazwy o Golden Bomber. Temat ten choć nie dotyczy zespołu a tylko ich jednego teledysku oczywiste jest, że trochę zahaczymy o charakterystykę tego bandu. Co warto wyjaśnić przed sięgnięciem po teledysk to fakt, że ci czterej panowie obierają różne tematy które potem z lekka prześmiewczo traktują tworząc po prostu dobrą komedię czy też parodię. Tak więc zagorzali fani k-popu nie muszą podejrzewać Golden Bomber o jakieś szczególne uprzedzenia. xP
Osobiście jak zobaczyłam ten teledysk to padłam! Po prostu nie wiem jak wiele razy odtwarzałam na nowo filmik nie mogąc się nie śmiać albo przynajmniej pozbyć banana z twarzy. Moim zdaniem idealnie sparodiowali „seksowne jedzenie” które tak często się pojawia w teledyskach k-popowych jak i taniec (choć trochę zabrakło im we wszystkim synchronizacji XD). A na koniec dodam, że mają niczego sobie nogi które są ładnie wyeksponowane prze króciutkie spodenki. xD Z tego co wiem inspiracją do owych stroi był nie kto inny jak SNSD i ich stylizacje do „Genie” i „Gee”. Ah, i ciekawostka, słówko „Memeshikute” występujące w refrenie oznacza ni mniej ni więcej jak „niemęski”.
No dobrze, koniec reklamy, zapraszam do obejrzenia i poprawienia sobie humoru. :D

I jak wrażenia?^^
Coś czuję, że ten zespół jeszcze nie raz zagości na tym blogu razem ze swoimi zabawnymi teledyskami. :D

Rocznica + kilka zmian

Witam wszystkim po trochę zbyt długiej przerwie. ^^
Jak tytuł mówi, blog obchodzi dzisiaj swoją pierwszą rocznicę. Rok temu (i dwa dni) czyli 4 czerwca 2013 roku założyłam go i ku mojemu zdziwieniu trwa do dzisiaj. :D
Może prowadzę go w trochę bardziej niechlujnym stylu niż zamierzałam ale grunt, że prowadzę keke. Oczywiście z tej okazji znalazłam trochę czasu aby przygotować małe zmiany i tak oto możecie drodzy czytelnicy podziwiać nowy nagłówek i tło (obramowanie) WTTAJ.  Mogą się jeszcze pojawić jakieś drobne zmiany ale ogólnie blog pozostanie na dłuższy czas takim jak go teraz widzicie.
Mam nadzieję, że się podoba. :3
A teraz czas na malutkie podsumowanie! =^.^=
W owym roku blog zdobył 8 obserwatorów, około 2000 odsłon i 3 komentarze. (To wszystko to mój malutki, osobisty sukces. :D).  I najciekawsza część, trzy najczęściej czytane tematy to:
1.Crossdressing w Japonii
2.Visual Kei
3.W ciemnym zaułku k-popowego fandomu
Osobiście byłam nieźle zdziwiona, że to akurat o crossdressingu ludzie najchętniej czytają. xD
Cóż, tak więc mam nadzieję, że za rok te wszystkie malutkie wyniki się podwoją i do zobaczenia w kolejnym poście. ^^


Guro Lolita

Czyli laleczki wprost z najgorszych horrorów.

Guro Lolita to pewien rodzaj lolit skupiający się na obrazie groteski. Wyrażają ją za pomocą wielu elementów, głównie krwi i bandaży na tle białych (właściwie zawsze są to białe ubrania choć styl Guro pozwala na używanie wszystkich barw), niewinnych ubrań, charakterystycznych dla lolit. Zdarza się, że Guro nawiązują do tematyki szpitalnej, czyli pielęgniarek bądź odwrotnie robią z siebie ofiarę, malując na ciele rany bądź zaklejając sobie oko. Często podkreślana jest ta dziwna mieszanka między groteskowością a słodyczą lolity poprzez akcesoria typu: pluszowy miś bądź połamane lalki. Natomiast z drugiej strony sporym odstępem od typowych lolit jest częsta aranżacja mocnego makijażu bądź zakładanie soczewek mających stworzyć nierealne oko (np. czarne bądź czerwone). Tak właśnie najkrócej można scharakteryzować Guro Lolity i po wpisaniu tych dwóch słów w wyszukiwarce wyskoczy wiele zdjęć gdzie pojawi się dużo przykładów tego stylu jednak Guro właściwie dzieli się na dwa typy. Chodzi tu o Blood Splattered Lolita (gdzie wszystko skupia się na krwi, jeżeli występuje motyw pielęgniarki to jest to właśnie ten podtyp) oraz Bandaged Lolita (głównym motywem są bandaże). Podział ten jednak podaję bardziej jako ciekawostkę ponieważ nie jest zbyt używany na co dzień (po prostu mówi się „Guro Lolita” i nikt bardziej tego nie rozkłada na czynniki) i rzadko kiedy są one brane pod uwagę, szczególnie, że często owy podział sprowadza się tylko do teorii bo nie jedna Guro Lolita wykorzystuje na raz zarówno bandaże jak i krew. Styl o ile mnie się bardzo podoba bo jest połączeniem dwóch przeciwieństw nie jest jednym z nurtów Lolita praktykowanych co dzień jak jest to w przypadku np. Sweet Lolit. Dziewczyny sięgają do stylu Guro Lolita z reguły okazjonalnie, na różnego rodzaju eventy, sesje zdjęciowe itd. ponieważ jest to styl mocno teatralny. 











Takeru niczym G-Dragon?

Czyli o sprawie mocno rozdmuchanej aczkolwiek faktycznie wzbudzającej emocje. 

       Lewa:  Takeru - Prawa: G-Dragon
Takeru, wokalista SuG, popularnej grupy Oshare Kei niedawno (20.11.2013) wydał solowy mini album „Uwakimono”. Piosenką promującą jest „I Kyou U”. W czym leży problem? W tym, że w tej twórczości Takeru odszedł od prezentowanego wcześniej stylu do którego przyzwyczajeni byli fani. Jakkolwiek zdania na temat utworu oczywiście były podzielone, jednym się podoba drugim nie [osobiście jestem wielką fanką jego solowej twórczości] o tyle pojawiła się wszędzie dyskusja na temat podobieństwa Takeru do G-Dragona. Można by rzecz, żywej ikony k-popu. Ale aby zrozumieć o czym mowa dla tych którzy jeszcze "I Kyou U" nie słyszeli wstawiam teledysk.  
Jak wiadomo wszystkim choć minimalnie interesującym się postacią Takeru jest on wielkim fanem G- Dragona (choć ogólnie bardzo lubi YG Family) więc poszukując nowej drogi muzycznej dla siebie z pewnością między innymi kierował się inspiracją jego osobą. Prawdę mówiąc z początku bym nie porównywała stylistyki „I Kyou U” do GD jednak gdy przeczytałam dyskusję na yt a potem szukając różnych informacji zobaczyłam, że w wielu miejscach ludzie mówią tylko o tym jednym, sama więc zaczęłam na to zwracać uwagę i się nad tym zastanawiać. Być może, faktycznie jest coś takiego minimalnie w stylistyce co przywodzi na myśl GD… gdybym miała wskazać pierwiastek podobieństwa to chyba bym powiedziała, że muzycznie chodzi o fakt iż piosenka nie jest typowo melodyjna a refren szczególnie wyodrębniony. Innym elementem który jak sądzę, może być jakoś kojarzony z GD są momenty gdy Takeru w teledysku grasuje po ulicach. Prawdopodobnie niektóre jego ruchy przywodzą ludziom na myśl rapera Big Bang z teledysku „Crooked”… lecz co powiedzieć chociażby o nawiązaniu do tradycyjnej muzyki japońskiej? To też niby jest od kogoś skopiowane? Moim zdaniem jest to utwór który wnosi coś zupełnie nowego i świeżego nawet jeżeli w jakiś sposób stylistycznie jest podobny do twórczości GD. A gdyby nawet był bardzo podobny to jakoś gdy wychodzi na rynek kolejny bezsensowny teledysk młodego boysbandu w którym panowie tańczą, stroją niby groźne minki i rozrywają swoje koszulki to jakoś nikt nie mówi, że to jest kopia zespołu A a zespół A skopiował ją od zespołu B. No, właściwie ciężko już byłoby się połapać kto, co i jak tyle tego jest. Tak samo sprawa ta tyczy się zespołów j-rockowych. Wychodzi piosenka zespołu A która nie różni się niczym od całego alfabetu innych zespołów i jakoś nikt nie mówi o kopiowaniu albo czerpaniu inspiracji z innych bandów. Ale prawdą jest, że Takeru brał pod uwagę k-pop tworząc swój album. Jak sam powiedział, na japońskim rynku nic się nie zmienia a k-pop stał się pewnego rodzaju jego inspiracją. I to jest kolejny zarzut jaki mu postawili fani j-rocka.
„I Kyou U” jest zbyt k-popowe. Cóż, trochę dziwne, że nie j-popowe. Ja wiem, że Japonia bardzo lubi kicz i większości popularnych artystów i z teledysków i muzyki się on wręcz wylewa no ale bez przesady. Są też tacy którzy mają normalne (dla nas) teledyski i jakoś nikt nie nazywa tego k-popem.
Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że ja bronię utworu mówiąc, że „I Kyou U” nie ma nic wspólnego z koreańską sceną muzyczną mimo że artysta faktycznie nawiązywał do k-popu. Chodzi mi o to, że istnieje ogromna różnica między inspiracją dzięki której potrafi się stworzyć coś wyjątkowego, swojego i charakterystycznego a typowym kopiowaniem. „I Kyou U” nie jest piosenką [według mnie] którą można skomentować „jest podobna do utworów GD”  albo „za bardzo w stylu GD” dlatego czuję potrzebę obronienia jej, stąd dzisiejsza notka jest tak bardzo subiektywna.
Wracając jednak do Takeru vs. GD to chodzą pogłoski, że faktycznie ci dwaj panowie będą ze sobą współpracować jako, że GD ma wziąć pod swoje skrzydła wokalistę SuG. Czy to prawda? Na razie nic konkretnie nie wiadomo. Być może coś się rozjaśni wraz z wyjściem obszernego wywiadu z Takeru 23 kwietnia. Jeżeli pojawi się coś ciekawego i oficjalnie potwierdzonego z pewnością od razu napiszę. Osobiście byłabym nadzwyczaj uradowana potwierdzeniem tych plotek. :D

A co Wy sądzicie o całej tej sprawie i samym „I Kyou U”?
___________________________________
Źródła:
http://shattered-tranquility.net/index.php/04/01/uwakimono-goes-kyou-pop/        

Koncert Miyaviego w Polsce (23.03.2014)

Czyli subiektywna relacja z wydarzenia

Zanim przejdę do sedna tematu muszę przyznać, że długo się zastanawiałam nad tym czy go poruszać. Nie to, że jest kontrowersyjny czy cokolwiek innego tylko zakładając tego bloga byłam zdecydowana, że skupię się na wyjaśnianiu przeróżnych ciekawostek, zjawisk, środowisk itp. Z góry założyłam, że recenzje czy relacje z wydarzeń nie będą się pojawiały na moim blogu bo po prostu mi to nie leży, bo wiele innych stron też coś napisze i to znacznie bardziej profesjonalnie. I faktycznie tak było. Bywałam na różnych koncertach i pisać nie miałam o nich ochoty jednak teraz nie wiedzieć czemu coś się zmieniło. Stąd powstało moje pytanie czy zrobić wyjątek czy olać chwilową zachciankę. Cóż, spróbujemy zobaczymy.


Przybyłam pod klub koło 17 i oczywiście ujrzałam już zgromadzone tłumy i to naprawdę całkiem spore. Było wesoło, gwarno ale spokojnie lecz drzwi były już całkowicie okupywane. Widząc to uznałam, że trudno, stanę sobie już w kolejce. I tak staliśmy jeszcze długo… biorąc pod uwagę, że miło gawędziłam z ludźmi o podobnych zainteresowaniach to ten czas szybko i przyjemnie mijał jednak biorąc pod uwagę fakt, że byliśmy już tuż tuż od spotkania i usłyszenia Miva na żywo a jednak coś nas jeszcze dzieliło wzmagało niecierpliwość. No ale w końcu doczekaliśmy się upragnionego otwarcia. Krzyk, pisk, pchanie się do drzwi, ludzie spadają ze schodów… na szczęście ja byłam po tej drugiej stronie gdzie schodów brak. W końcu dostałam się do klubu. Na pewno daleko mi było do powiedzenia, że jako jedna z pierwszych ale na pewno też daleko było mi od bycia jedną z ostatnich [a ktoś mi mówił, że kolejka ciągnęła się do ulicy]. Stanęłam sobie tak mniej więcej w czwartym rzędzie i czekałam bo do samego koncertu zostało jeszcze sporo czasu. Oczywiście po jakimś czasie zaczęto skandować w niedługich odstępach od siebie imię artysty a krzyki gdy wchodzili goście od sprzętu nie miały końca. xP  Ale w końcu wyszedł Miyavi! I świat runął! Cóż, wręcz dosłownie dla połowy widowni ponieważ ludzie poprzewracali się niczym domino. I znów, miałam to szczęście że byłam po właściwej stronie! Co więcej! Jak ludzie rzucili się do przodu jak i utworzyli falę podskakujących ciał gdy nasza gwiazdka wyszła to aż zostałam przepchnięta do drugiego rzędu! Nie wytrzymałam tam długo ponieważ wylądowałam między trzema bardzo dużymi i pulchnymi dziewczynami. Owszem, między nimi widziałam świetnie, całego Miyaviego [ do tej pory ciężko uwierzyć, że ten przystojny facet w
przezroczystej, rozchełstanej koszuli i przyległych spodenkach w zeberkę to ponad trzydziestoletni gość który ma dzieci!] ale bycie miażdżonym między trzema takimi osobnikami jest nad wyraz tragiczne abym była w stanie wytrzymać przez cały koncert. Ale powiem szczerze, że o ile ciężko się przebić na przód o tyle się z niego wycofać jest równie trudno! Wiadomo jak to jest na koncercie wykonawcy który jest u nas raz na kilka lat. Każdy chce być najbliżej niego i zobaczyć jak najwięcej. Ale jakoś pomału się wygrzebałam. Widziałam gorzej ale miałam trochę więcej ruchu. I w tym właśnie momencie zaczęła się dla mnie prawdziwa radość płynąca z koncertu. Śpiew, ruch, gorąc, muzyka i ogromne zadowolenie wszystkich. Jedną z pierwszych piosenek było uwielbiane przeze mnie „Chase It”, chyba ten utwór lubię najbardziej z nowej płyty tak więc z pewnością rozumiecie jaką radość mi sprawiło usłyszenie jej na żywo i to właściwie niemal od razu. :D Niemniej wydaje mi się, że to była jedna z najcichszych piosenek w wykonaniu fanów ponieważ nie słyszałam raczej żadnych śpiewów. A z reguły przy każdej piosence choć tę najbardziej wpadającą część w pamięć śpiewaliśmy.
Nie jestem w stanie powiedzieć jakie piosenki następowały po sobie ani nie jestem pewna czy aby wszystkie pamiętam ale według mnie świetnie wszyscy się bawili razem z Mivem przy „Cry like his” kiedy przekrzykiwał się z nami różnymi wariacjami „ooo” jeszcze przed utworem albo właściwe pokazywał nam w jaką melodię owo „o” krzyczeć co oczywiście wszyscy z chęcią robiliśmy. W pewnym momencie muszę przyznać, że brakowało mi już powietrza w płucach! Ale daliśmy radę! I zaczęła się piosenka w której „ooo” występuje. Jednocześnie tak jak Miyavi pokazał machaliśmy rękami na boki. Ale najlepsza była końcówka kiedy przestała grać muzyka i śpiewaliśmy fragment piosenki. Naprawdę nieźle było nas słychać! To było świetne! 
Równie dobrze bawiłam się przy „Secret” piosence którą prawdę mówiąc średnio lubiłam zanim usłyszałam ją na żywo. Ale refren, szczególnie „tell me your secret” doskonale się krzyczało razem z tumultem innych gardeł. Odrobinę wprawiającą mnie w zdziwienie była piosenka „WHAT’S MY NAME”. Gdy później miałam okazję oglądać nagrania z koncertu to w sumie wszystko brzmiało w miarę przyzwoicie ale w czasie utworu ewidentnie wiele osób [przynajmniej wokoło mnie] nie do końca wiedziało co i jak śpiewać. Chodzi mi o to że formuła „what's my name?” jest wręcz wypluwana jedna za drugą przez Miyaviego i ciężko między nie wcisnąć nawet jedno słówko „Miyavi”, szczególnie dużej ilości ludzi którzy przecież na co dzień nie ćwiczą krzyczenia „Miyavi” między słowami piosenki. :P Dodatkowym problemem był fakt, że znając tekst zawsze chce się go śpiewać więc ludzie śpiewali to „whats my name” i nie zdążali dodać na bezdechu „Miyavi” bo potrzebowali zaczerpnąć powietrza a owy artysta już śpiewał po raz kolejny trzy tytułowe słówka. Ale jak wspomniałam wcześniej później na nagraniach zdecydowana większość jakoś upychała to „Miyavi” i na nagraniu nie słychać tego niezdecydowania czy niedociągnięć co mnie bardzo ucieszyło. Wzruszającym utworem oczywiście należy nazwać „Guard you”. Scena pociemniała, rozbłysły niebieskie światła, tłum się uspokoił a świat zmalał do Miyaviego i jego spokojnej, smutnej piosenki. Oto kolejny utwór który wywarł na mnie ogromne wrażenie a który przed koncertem nie wywoływał we mnie większych emocji. Byłam szczerze poruszona jej wykonaniem. Za to utworem na który chyba każdy oczekiwał było oczywiście „Selfish Love”. Gdy tylko Miyavi powiedział, że to co bardzo sobie zapamiętał z poprzedniej wizyty w Polsce to bardzo głośno zaśpiewana piosenka [być może nie powiedział tego dosłownie, trochę czasu od koncertu już minęło więc mogłam coś przekręcić ale ogólnie taki był sens jego słów] to każdy już wiedział o co chodzi i oczywiście rozległy się krzyki radości. Czy powtórzyliśmy sukces? Według mnie niestety nie… Było naprawdę głośno i świetnie a refren był naprawdę huczny jednak zwrotki nie były już tak dobrze zaśpiewane jak w Gdańsku. Normalnie, wykonanie w ten sposób przez fanów „Selfish Love” byłoby powodem do dumy [i jest] jednak mając porównanie z tym co pokazaliśmy wcześniej to trochę się opuściliśmy w wynikach. Cóż, za trzecim razem będzie lepiej. :D Brawurowo wykonaną piosenką według mnie było także „Horizon” gdzie naprawdę wszyscy postarali się i śpiewać i skakać i w ogóle wszystko! I coś na dowód. Naprawdę niezłej jakości nagranie wykonane przez Natalię Dolińską jak można się dowiedzieć z informacji zawartych pod filmikiem. Końcówka jest świetna. :D 

Miłym zaskoczeniem [bardzo wzruszającym] także dla większości było „Kimi ni negai wo” które również z oddaniem staraliśmy się zaśpiewać jednocześnie akompaniując Miyaviemu rytmicznym klaskiem w dużej części utworu. Powstał taki przyjemny, trochę spokojniejszy klimat w tym czasie. 
Ogólnie rzecz ujmując większość utworów pochodziła z nowej płyty jako, że jest to trasa promocyjna albumu tak więc wystąpiło i „Day 1” czy „Justice” itd. Musze przyznać, że gdyby nie rozdawana na początku woda w butelkach a potem w plastikowych kubkach to chyba bym nie wytrzymała tego gorąca, duchoty i ścisku. Każdy łapczywie brał chociaż łyk i podawał dalej. Jednak najlepszym elementem kojarzącym mi się z wodą był ten gdy Miv wylewał ją na fanów. I miałam to szczęście, że jakimś cudem wylał mi jej sporo wprost w dekolt. Haha. Niestety nie miałam już tego szczęścia dotknąć jego dłoni gdy się wyciągał na koniec do fanów. A jakoś bardzo mi do niego nie brakowało! TT_TT To o czym warto wspomnieć to fakt, że nasz ukochany gitarzysta naprawdę sporo z nami rozmawiał. Cóż, może lepiej to określić mianem mówienia – oczywiście dopóki mu nie przerwaliśmy głośnym wrzaskiem co się co jakiś czas zdarzało właściwie bez większego powodu choć czasami usiedzieliśmy w ciszy słuchając. Wydaje mi się, że najciszej było gdy Miyavi mówił o tym iż muzyka jedna ludzi a także wspomniał [ku mojemu zdziwieniu] o Ukrainie. Bardzo miło mnie zaskoczyło, że wie co się dzieje i nie jest obojętny na to. Najgłośniej za to było gdy powiedział „kocham was” albo „dziękuję” – co prawda mocno zdeformowane ale zrozumiałe. Wydaje mi się, że wtedy każdy zdzierał sobie gardło z powszechnej radości [ i żeby to tylko raz mówił!]! Co więcej, przedstawił się i mówił, że się dobrze bawi! - po polsku. :D Nawet Bobo powiedział „kocham was”, cóż, wtedy też sufit się zatrząsł w posadach od radości. Było także sporo momentów gdy w uniesieniu szczęścia nie tylko krzyczeliśmy bądź skandowaliśmy lecz ludzie na trybunach/schodach tupali w rytm i powstawała naprawdę potężna fala uwielbienia skierowana do Miva. Najbardziej wzruszający moment koncertu? Zdecydowanie sama końcówka, gdy Miyavi zrobił już sobie zdjęcia na tle tłumu z naszą flagą i odrobinę później zaczęliśmy śpiewać część piosenki „we love you” a on odpowiedział, że nas kocha! Było co prawda trochę problemów bo ciężko było się zorientować czy już śpiewamy i który moment poprzez przeróżne krzyki ale udało się, szczególnie ostatnią formułkę tak więc… wywołaliśmy uśmiech na ustach Miyaviego co spowodowało naszą radość i tak pomału japoński gitarzysta opuścił scenę pozostawiając naprawdę przeszczęśliwych fanów za sobą.       
   

Podobno na spotkaniu VIP powiedział, że tak świetnej publiczności nie miał nawet w Paryżu. :D

Cóż, mam nadzieję, że moja relacja, mocno subiektywna i mało profesjonalna nie jest taka najgorsza. ^^

Co Azjaci sądzą o Polsce?

Ułamek jednej z tysięcznych odpowiedzi.
To oczywista oczywistość, że wraz z fascynacją Japonią/Koreą czy innymi krajami Azji zaczynamy się zastanawiać co oni wiedzą bądź sądzą o naszym rodzimym kraju, czy choć odrobinę wydajemy się im ciekawi? Dzisiaj nie wstawiam, żadnych ankiet typu „co wiesz o Polsce?” ani nic podobnego a bohaterzy naszego dzisiejszego tematu wcale nie będą przypadkowo zaczepionymi przechodniami na ulicy. Być może znacie program Polandia. A jeżeli nie to spieszę z wyjaśnieniem: są to kilku-kilkunasto minutowe filmiki w czasie których osoby z różnych krajów a które obecnie mieszkają w Polsce odpowiadają na pytania powiązane z naszym krajem. Co u nas lubią a czego nie, co ich zaskoczyło i co najbardziej różni się od ich rodzimego kraju itd.itp.
                                                                Mariko z Japonii
Jenny z Korei
Yuan Lin z Chin
Oczywiście jeżeli jesteście ciekawi wypowiedzi osób z innych krajów to wystarczy tylko poszukać bo z pewnością są czy chodzi Wam o Tajwan, Tajlandię, Hong Kong, Mongolię czy jakikolwiek inny. Ja nie chciałam już wstawiać tutaj pół yt więc wybrałam trzy filmiki dotyczące tych najpopularniejszych krajów wśród fanów Azji. 


Ero Lolita

„Słodko-kwaśny” mix
Ero Lolita jest dosyć kontrowersyjnym i trudnym rodzajem Lolita Fashion. Można również powiedzieć, że raczej nie praktykowanym za często. Ten styl jest zdecydowanie bardziej okazjonalny niż inne, ubierany np. do klubu tematycznego itp.  Słówko „ero” oczywiście pochodzi od słowa „erotic” co może zdziwić ponieważ, zawsze gdy mowa o Lolita Fashion nacisk kładzie się na niewinność, dziewczęcość itd. Erotyka to raczek skrajnie odwrotne stwierdzenie jednak oczywiście ktoś musiał wpaść na pomysł aby połączyć obie tak różne rzeczy w jedno. xP Oczywiście styl ten z założenia nie ma być wulgarny mimo odkrycia niektórych części ciała (głównie chodzi o eksponowanie nóg). Z założenia Ero Lolita ma pozostać lolitą która po prostu jest świadoma swojej seksualności co okazuje poprzez bardziej dojrzały i kobiecy ubiór. Jest to styl trudny ponieważ zachowanie balansu i nie przekroczenie granicy w żadną stronę jest ciężkie. Jeżeli chodzi o ubiór to częstym gościem w strojach Ero są gorseciki, podwiązki, pończochy, różne nakrycia głowy czy spódnice-klatki i co ważne dół stroju nie zawsze stanowi spódnica a wręcz bardzo często spodenki koronkowe/ lateksowe itd. Ero Lolity nie są określane za pomocą kolorów więc mogą operować wszystkimi barwami jednak zdecydowanie najczęściej można u nich zobaczyć biel i czerń, czasem czerwień a jeżeli już mowa o specyfice stroju to nie mogę pominąć faktu iż częstym materiałem który jest wykorzystywany poza oczywistymi koronkami, tiulami itp. jest wspomniany wcześniej lateks. Sporą inspiracją dla tego nurtu jest sztuka (rysunki) Mitsukazu Mihara i Sakizo. Co ciekawe po części Manę również można zaliczyć do tego nurtu więc i on jest pierwowzorem z którego można czerpać inspiracje.Tak więc jak widać styl ten jawi się bardzo ciekawie ale moim osobistym zdaniem tylko teoretycznie. Praktycznie Ero Lolita jest katastrofą. Te które usiłują zaprezentować ten styl robią to na trzy sposoby ale żaden z nich nie jest właściwy. 
I opcja – część seksualna jest mało akcentowana bądź przedstawiona w dosyć nieumiejętny sposób, przez co Ero Lolita niby nią jest a jednak nie bardzo... 
Niby sukienka jest krótsza i dziewczyna ma satynowe rękawiczki
ale jakoś i tak bardziej widzę w tym nieudaną Gothic Loli aniżeli Ero.
II opcja – dokładnie w drugą stronę. Skupiając się na byciu erotycznym Lolita zapomina o byciu Lolitką bądź strój jest mocno przekombinowany.
Ani to stylowe, ani podobne do Lolity ani seksowne...
III opcja – powiedzmy, że balans jest zachowany lecz strój prezentuje się mizernie i mało apetycznie. Bo do tego stylu trzeba dobranych ciuchów i dużo smaku. Podarte pończochy i pierwszy lepszy gorset czy byle jaka lateksowa kiecka jeszcze z nikogo nie czynią ponętnej osoby [co z założenia ma być cechą Ero Lolity].  
Niby lolicia sukienka, niby lateks a jednak to
wygląda bardziej kiczowato i topornie niż cokolwiek innego.
Cóż, może znalazło by się sporo Lolit które by dobrze prezentowało ten styl ale, że jak wspomniałam wcześniej jest on rzadko występujący to i mało osób bierze go na warsztat a jeszcze mniej osób wrzuca te zdjęcia do sieci tak więc na chwilę obecną Ero Lolita jest stylem [jak dla mnie] niesmacznym i lekko odpychającym. Ale wiadomo, że zdarzy się zobaczyć coś naprawdę dobrego. Poza tym ostatnio zauważyłam, że jakoś polepsza się i udało mi się znaleźć sporo fotek których wcześniej przekopując internet nie widziałam a są w większości naprawdę niezłe. Oto stylizacje które moim zdaniem są naprawdę świetne i powinny służyć za przykład:

                                     




Na koniec pragnę podkreślić, że wszystkie zdjęcia jakie by nie były przedstawiają Ero Lolity a ich podział wynika jedynie z mojego osobistego podejścia do sprawy. 
I jak, podoba Wam się ten styl? 


  

Wyrastanie z Visual Kei

Coś co chyba spotka lub już spotkało każdego z nas.
W tym poście w dużej mierze będę opierać się na swoich odczuciach i obserwacjach więc jest możliwość, że ktoś może skrajnie się nie zgadzać z moim osądem. Tak więc proszę o zrozumienie.
Moja przygoda z Visual Kei rozpoczęła się mniej więcej w wieku 13 lat. Była to ogromna fascynacja. Kolorowe wymyślne stroje i panowie idealni niczym lalki wywierali na mnie wielkie wrażenie a należy nie zapominać jeszcze o ciekawym, innym języku, specyficznym zachowaniu na scenie itd. Coś tak zupełnie odmiennego od zwykłego życia i tak odległego od europejskich standardów było dla mnie oczywiście niczym lep na muchy. Pożerałam zespół za zespołem. Jako młoda osoba nie dostrzegałam mankamentów. Jednak z wiekiem zaczęłam wyrabiać sobie pomału smak muzyczny jak i coraz mniej podobali mi się mocno przerysowani j-rockowcy. Cóż, można powiedzieć, że jako dojrzewająca kobieta zaczęłam dostrzegać, że seksowniejszy wydaje mi się facet w garniturze aniżeli gość przypominający damską lalkę ubraną w skrawki lateksu. I tak pomału zaczęłam się odsuwać od Visual Kei. Nie mówię, że całkowicie. Myślę, że należy tu raczej powiedzieć o staniu się wybrednym bo w żaden sposób nie zainteresuje mnie zespół w przegiętych, tandetnych strojach i zmiksowanej papce zamiast dobrej muzyki [ba! Czasem to nawet niektórzy wzbudzają we mnie ciężkie pożałowanie].
Po lewej VK którego nie trawię a po prawej jego forma którą wręcz kocham.
Niemniej to nie zmienia faktu, że moje ukochane zespoły [bądź soliści] miały bądź ciągle coś mają wspólnego z Visual Kei. Takie jak: Dir en grey, X-Japan, Morrie, Hide, Luna Sea, Kiyoharu itd. Świetnym przykładem według mnie na kostiumy mocno VK wykonane z klasą które do tej pory robią na mnie wrażenie a nie budzą jakiegoś niesmaku są wykonane przez Versailles. Ale to chyba mocno osobista kwestia gustu co jest dobre a co nie. Tak więc to tylko moja opinia…
W podtytule napisałam, że takie przejście z zachwytu w raczej brak zainteresowania zdarzy się każdemu i właśnie tak sądzę. W różnym wieku, po różnych okresach czasu i w różnym stopniu ale jednak. W moim wypadku będą to trzy lata niezdrowej fascynacji po których wszystkie kolorowe kreacje i nowe Visual Kei przestały robić na mnie wrażenie i przeniosłam się do korzeni Visual Kei [ to będzie już jakoś ponad dwa lata jak zmieniłam swoje zainteresowanie]. Zatem stopień w  jakim zrezygnowałam z VK, można powiedzieć, że jest niewielki. Teoretycznie. Jednak gdy porównuję w praktyce to co kiedyś mi się podobało a to co teraz mi się podoba to są to tak diametralne zmiany, że aż kłujące w oczy.
Ale to tylko moja historia, jedna z tysięcy. Więc dlaczego sądzę, że to spotka każdego? Bo wydaje mi się, że Visual Kei jest czymś z czego się wyrasta. Mogę to przyrównać do zabawki. W dzieciństwie lalka nas fascynowała. Jej ubranka, wygląd, to, że dawała nam możliwość zabawy na różne sposoby, pobudzała naszą wyobraźnię ale z czasem gdy zaczęliśmy dorastać zmienialiśmy się. Zaczęliśmy potrzebować czegoś poważniejszego niż plastikowe buciki i sztuczne włosy. A zabawa już się nam znudziła. Po części uważam także, że w obecnym czasie zespoły VK nie potrafią już być indywidualne. Patrzy się na kilka różnych zespołów i nie widać różnicy. Co ma nas niby w tym zachęcić do pozostania w danym nurcie? Każdy, nawet fan danego gatunku poczuje się dosyć znużony tym faktem. Zauważyłam również że nie rzadki udział w procesie oddalenia się od Visual kei jest… k-pop. Naprawdę, znam do groma osób które po wciągnięciu się w koreańską muzykę przestało interesować się japońskim rockiem w mniejszym lub większym stopniu. I prawdę mówiąc ja również należę do takich osób.

Myślę, że może to być odrobinę drażliwy temat aczkolwiek mam nadzieję, że zostanie dobrze przyjęty. Jestem ciekawa Waszych poglądów na tę sprawę a także jak to jest bądź było z VK w Waszym przypadku.^^

O charakterystycznym stylu gry

Czyli czymś czego częściej brak niż jest

Ostatnio nad ranem czekając na busa zaczęła lecieć w moich słuchawkach piosenka La;Sadie’s i przyszło mi do głowy pod wpływem utworu kilka myśli. A one ostatecznie ukształtowały się w  spostrzeżenie którym postanowiłam się nim z Wami podzielić. Oczywiście nie jest to niczym odkrywczym ale sądzę, że napisanie króciutkiego posta o tym nie powinno być raczej złym pomysłem. ^^ Mianowicie przechodząc do tematu, jak wiecie, w wielu zespołach zachodzą zmiany składu. Muzycznie w k-popie czy c-popie nie można za bardzo odczuć tych zmian bo jednak utwory piszą głównie wytwórnie a nawet jeżeli w tworzeniu biorą udział sami muzycy to jednak starają się robić to pod styl jaki narzuciła im wytwórnia. Poza tym, mocno uogólniając, pop to pop, większość piosenek bardzo się od siebie nie różni. Jak dla mnie, obecnie Visual Kei też jest raczej na jedno kopyto, ale nie o tym chciałam dziś pisać.
Chciałam zwrócić uwagę na instrumentalistów. Bo o ile wokaliści mają na ogół różne barwy głosu i zastąpienie ich to spory problem a wielka burza w fandomie jest nie do uniknięcia o tyle wymiana gitarzystów, basistów czy innych nie stanowi właściwie żadnego problemu bo po prostu nowy członek zespołu [załóżmy gitarzysta] nauczy się odpowiednich chwytów i gra dokładnie tak samo. Muzycznie, żadna zmiana nie zachodzi w zespole więc właściwie większości to bez różnicy kto gra na instrumentach skoro są do zastąpienia. No oczywiście nie mówię tu o fanach którzy są przywiązani do członków zespołu niezależnie od tego czy ich gra jest taka sama jak tysiąca innych czy nie. Jednak prawdziwą rzadkością są muzycy którzy są charakterystyczni w grze na jakimś instrumencie.. Więc będąc instrumentalistą, trzeba mieć naprawdę ogromny talent aby być niezastąpionym. Jeżeli chodzi o japońską scenę to z całą pewnością nie mogłabym nie wymienić Miyaviego, mistrza gitary. Jednak przede wszystkim interesuje mnie wpływ muzyków na grę całego zespołu. W moim odczuciu np. bardzo charakterystyczna jest gra Yoshikiego z X-Japan i Shiny’i z Dir en gray’a. Panowie są perkusistami i mają zupełnie inne style gry ale obydwaj utrzymują je na bardzo wysokim poziomie. Naprawdę nie sądzę aby było wielu na rynku którzy mogli by ich zastąpić chociaż na równi bo o byciu lepszym to w ogóle mowy nie ma. : P Jestem pewna, że gdyby odeszli [tfu, tfu!] z tych zespołów to muzyka ich byłych bandów widocznie by się zmieniła. Ale  są też muzycy, którzy tak jakby nadają utworom pewien hymn.. zamysł, ton, jakiś charakterystyczny element. To właśnie to usłyszałam w piosence La;Sadies o której wspomniałam na samym początku. To samo słyszałam w innych zespołach Kisakiego, czy to Phantasmagori, Lin czy innych [choć zaznaczam, że ze wszystkimi bandami Kisakiego nie miałam styczności]. Kisaki jest znaną osobistością sceny Visual Kei i bardzo dobrym basistą [aczkolwiek osobiście za nim nie przepadam] jednak jego wpływem w utwory jest…nazwijmy to „elektronika”.  Dla przykładu podam tu jeden utwór La:Sadie’s i jeden utwór tuż po zmianie basisty [Kisakiego]. Jeżeli ktoś by nie wiedział, to Kisakiego zastąpił Toshiya a zespół zaczął tworzyć od zera pod szyldem „Dir en grey”.
                                                         La:Sadie's - Shoukei Hatan Sekai

Dir en grey - Byou Shin

 Jak słychać, jest różnica w brzmieniu. Co prawda, nie każda piosenka La:Sadie’s była wyposażona w ową elektronikę ale ogólnie rzecz ujmując ponieważ basistą był Kisaki i tworzył muzykę właśnie w tym stylu to silnie wpłynął na ogół brzmienia zespołu. A teraz jako kolejny przykład, piosenka Phantasmagorii, zespołu w którym również był basistą.
Phantasmagoria - Kyousoukyoku ~Cruel Crucible~

Oczywiście, jako, że ta elektronika będąca charakterystyczna dla Kisakiego nie jest dokładnie tym samym co styl gry więc może dodać do utworu jakieś syntezatory albo i nie. W przypadku charakterystycznej gry na instrumencie jest to rzecz której raczej nie można zmienić bo po prostu tak się gra i koniec kropka. Niemniej uważam, że to całkiem fajne, że dany muzyk, instrumentalista tworzy w szczególny dla siebie sposób co sprawia, że wyróżnia się wśród tysięcy innych muzyków.