Koncert Dir en grey w Warszawie (18.05.2015)

Muszę przyznać, że nie byłam pewna czy pisanie o koncercie ma większy sens po tak długim czasie od niego, ale wystarczyło mi obejrzenie jednego nagrania, żeby znów czuć ten niesamowity klimat całą sobą i poczuć wielką chęć podzielenia się tym uczuciem z innymi. A co do szczegółów to cóż... zobaczymy w trakcie, które jeszcze nie uleciały z mojej pamięci. ;>
Zanim przejdę do samego występu, muszę napisać o sporych zmianach wśród fanów zespołu Dir en grey. Pamiętam jak w 2011 roku przybyłe tłumy to były w 95% dziewczyny, w tym w większości rozwrzeszczane nastolatki - dodatkowo nie było tam raczej zbyt wielu ludzi ogólnie lubiących metal (szacuję tylko na wyglądzie). Zdecydowaną większością były osoby konkretnie gustujące w j-rocku. Zatem można by powiedzieć, że był to zjazd dosyć zamkniętego fandomu. Po około czterech latach różnica jest tak ogromna, że wręcz rzuciła mi się w oczy gdy tylko przybyłam pod Progresję. To już nie był zlot ludzi (kobiet) z j-rockowego środowiska. Jasne, nie brakowało szalenie ciekawie ubranych osób ale też było wielu fanów zwykłego metalu, rocka czy po prostu zwyczajnie ubranych ludzi. Nie było przed klubem idiotycznych pisków, krzyków ani w ogóle dziwnych zachowań typowych dla podjaranych małolat (przynajmniej ja nie zarejestrowałam - ale przyszłam tuż przed otworzeniem klubu więc nie miałam dużo czasy na obserwację). Na pewno było trochę osób niepełnoletnich skoro klub umożliwiał wejście od 16 roku życia za zgodą rodzica ale przecież nie o wiek chodzi a o zachowanie. No i co istotne. Było sporo mężczyzn. Nie powiedziałabym że 50 na 50 ale jakieś 30/40% ze stu na pewno stanowili. I co zasługuje na ogromną pochwałę - organizacja w klubie albo dokładniej przy wejściu i spokój tłumu. Była równa kolejka, nikt się nie pchał, nie wpychał. Każdy wszedł na spokojnie. Cóż, może po prostu nikomu się nie spieszyło na support, bo prawdę mówiąc zbyt ciekawy to on nie był. Ale muszę przyznać, że wokalista energię miał dobrą i można było się rozgrzać przed występem dnia. Ah, i co jest niezwykle ważne, cały występ odbywał się w dużej sali dzięki czemu ludzie nie musieli się ściskać, każdy mógł wybrać sobie w miarę wygodne miejsce i w razie potrzeby bez problemu wejść bądź wyjść z tłumu co zdecydowanie było ogromną zaletą. A teraz przejdźmy do samego koncertu... koncertu który był po prostu rewelacyjnie klimatyczny i naładowany fenomenalną (aczkolwiek ciężkiego rodzaju) energią.
Zespół wyszedł wśród ciemnoniebieskiego światła i bez zbędnych ociągnięć, wciągnął publiczność w świat ARCHE, zaczynając od dosyć powolnego i mrocznego "Soshaku". Z tego co pamiętam, niektórzy wokół mnie nieco podśpiewywali w niektórych momentach choć nie sądzę by ktoś dalej to słyszał. O ile przy "Soshaku" Panowie rysowali się tajemniczo w swoich czarnych ubraniach i nieregularnych (acz bardzo interesujących) makijażach i  może nieco zdystansowanie o tyle gdy rozbłysły czerwone światła do "Chain Repulsion" wszystko nabrało tempa i żywiołowości. Zarówno ze strony zespołu jak i publiczności. No może za wyjątkiem Kaoru. On konsekwentnie od początku do końca koncertu niemal wcale się nie poruszał skoncentrowany na grze. Co oczywiście, również jest dobre. W końcu grał dla nas, fanów. Z resztą Toshiyi wystarczało energii za nich dwóch. :P Pamiętam, że w pierwszej połowie koncertu, choć nie wiem przy którym utworze byłam bardzo blisko sceny i Kyo stojąc na swojej skrzynecce wyciągnął dłoń ponad tłum i spojrzał na nas, w dół. Trzeba było zobaczyć jego wzrok. Ten mały-wielki człowieczek całkowicie zdominował wszystkich pod sobą. Było coś tak całkowicie władczego i niezachwianego w jego postawie, że czułam się jakby cała moja osoba była podporządkowana tylko jemu. To był króciutki moment, bardzo dziwny, ale jeżeli mógł się w ogóle wydarzyć, to chyba właśnie na koncercie gdzie do czynienia mamy z ulubionym zespołem, odpowiednim klimatem no i... władczym Kyo?
Dobrze zapamiętałam z koncertu wykonanie "Un Deux" - trochę dlatego, że naprawdę uwielbiam ten utwór a trochę dlatego, że wyśmienicie się przy nim bawiłam i jak sądzę, nie tylko ja. Numer niby za szybki nie jest ale jest w nim wystarczająco mocy aby się przy nim wyszaleć a i tekst ludzie dobrze znali. W niektórych momentach było całkiem głośno - przynajmniej pośród tłumu co dodało kolejnego smaczku. No i co bardzo istotne, podczas grania "Un Deux" zdarzyło się, że Kaoru podszedł na kraniec sceny i wychynął na chwilę do fanów.  <--- to jest naprawdę warte zapamiętania.
Jednak utwór, o którym niewspomnienie byłoby grzechem to "Kukoku no kyouen" - atmosfera jaka zapadła podczas tego powolnego utworu była niesamowita. Była gęsta, ciężka i przepełniona zachwytem nad utworem i jego wykonaniem. Sądzę jednak, że oczy wielu nie były skupione na muzykach lecz na przepięknej wizualizacji ulatujących w niebo lampionów które tylko potęgowały niezwykłą atmosferę stworzoną na sali. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że podobna atmosfera już więcej nie zapanowała - bo występowała przy wolnych utworach, choćby "Tousei", powiedziałabym nawet, że właściwie cały koncert przesiąknięty był tym rodzajem ciężkiej atmosfery ale wydaje się, że przy "Kukoku no kyouen" wystąpiła kumulacja.
Wielką gratką dla fanów okazał się encore: trzy świetne utwory podczas których można było się wyżyć, jeżeli ktoś czuł niedosyt po dosyć wysublimowanym materiale jaki prezentuje ARCHE.
Dla wielu największą niespodzianką było Saku, oczywiście dla mnie też ale uważam, że to nie ten utwór był wisienką na torcie, lecz HAGESHISA. Dlaczego? Ponieważ, zobaczyłam podczas tego utworu coś czego nigdy w życiu nie sądziłam, że ujrzę w wykonaniu Dir en grey, bądź konkretniej Kyo. Lecz po kolei.
"HAGESHISA TO, KONO MUNE NO NAKA DE KARAMITSUITA SHAKUNETSU NO YAMI"
było ostatnim utworem a jak to bywa na koncertach, w ostatnich momentach dużo się dzieje.
Wszyscy chcą wycisnąć z tego ostatniego utworu jak najwięcej. Zatem światła rozbłysły na biało zielono wśród dymu i rdzawej poświaty z tyłu. Panowie na scenie dumnie się przechadzali (tak, nawet Kaoru),  podchodzili na krawędzie sceny, Kyo miotał się na skrzynce albo obok niej (a także zdjął koszulkę). W tłumie każdy skakał, headbendingował a przy zwrotkach śpiewał - zachęcany przez wokalistę i basistę. I wtedy, wśród tej ostatniej gorączki Kyo wyciągnął do nas mikrofon oddając nam głos. Gest niebywały w jego wykonaniu bo tak rzadki. Ten kto jest fanem Dir en grey zrozumie niezwykłość owego gestu, który jak sądzę można potraktować jako ukłon w stronę polskiej publiczności. (Podaję link, do całkiem ładnego nagrania : https://www.youtube.com/watch?v=hV5vQrDB9lA ).
I tak oto w końcu zgasły światła. Zespół pożegnał się z publicznością rzucając nam kostki a w przypadku Shinyi, którego miło było w końcu zobaczyć bo zza tej wielkiej perkusji ledwo wystawał, pałeczki. I zeszli ze sceny na dobre.
Podsumowując, koncert był więcej niż zadowalający, był wręcz zachwycający. Naładowany niepowtarzalnym klimatem jaki potrafi stworzyć tylko ten zespół. Był pełen doskonale zagranych utworów, popisów wokalnych Kyo i biegającego Toshiyi (xD). A to wszystko w wyjątkowo dobrej oprawie technicznej. Świetnie dobranych światłach do każdego utworu i idealnie komponujących się nagrań na telebimie od wspomnianych wcześniej lampionów po robaki.
Koncert ten uważam za zdecydowanie jeden z najlepszych na jakich miałam okazję być i jeżeli tylko Dir en grey znów pojawi się w Polsce to bez wahania pojadę na nich po raz trzeci.

PEŁNA LISTA UTWORÓW:
1.      SOSHAKU 
2.      Chain repulsion 
3.      Sustain the untruth 
4.      Un deux 
5.      UROKO 
6.      TOUSEI 
7.      RINKAKU 
8.      KUKOKU NO KYOUON 
9.      MAGAYASOU 
10.  Phenomenon 
11.  Behind a vacant image 
12.  Cause of fickleness 
13.  The inferno 
14.  Revelation of mankind 

ENCORE:
15.  RED SOIL 
16.  -Saku- 
17.  HAGESHISA TO, KONO MUNE NO NAKA DE KARAMITSUITA SHAKUNETSU NO YAMI 
   
       

Brak komentarzy: